Były premier, były szef polskiej dyplomacji, były kandydat na prezydenta RP Włodzimierz Cimoszewicz żartując dziś, że ma nadzieję, że w reakcji na słowa Obamy nie wypowiemy Ameryce wojny pokazał dokładnie, jakiej klasy był premierem, szefem dyplomacji i kandydatem na prezydenta. Każda z tych funkcji w normalnej sytuacji wymaga szacunku dla swojego narodu. Cimoszewicz nie zaskakuje, nie po raz pierwszy pokazuje, na jaki szacunek go stać. Ale to głos dziś raczej odosobniony. Wypowiedź Baracka Obamy była bolesnym policzkiem wymierzonym Polakom przez przywódcę kraju, uważanego przez nas za najbliższego sojusznika. Udawanie, że wierzymy w to, że było to przejęzyczenie byłoby równoznaczne z uderzaniem się samemu w drugi policzek. Nie, prezydent się nie przejęzyczył. Przeczytał dokładnie to, co mu napisano i to nie wywołało w nim nawet najdrobniejszego odruchu sprzeciwu. Być może go to w ogóle nie obchodzi, a być może - co bardzo prawdopodobne - sam uważa, że te obozy były polskie. Napisał mu to ktoś z Białego Domu, kto też tak uważa. Pozostaje więc zapytać, czy takie właśnie przekonanie o historii II Wojny Światowej to obowiązująca w Waszyngtonie wersja wydarzeń. Polska dyplomacja od lat prowadzi kampanię, by takie nieprawdziwe twierdzenia wyeliminować. Wydarzenie w Białym Domu pokazuje, że ta kampania okazała się nieskuteczna. Owa jaskrawa nieskuteczność powinna nam naprawdę solidnie dać do myślenia. Być może nie pierwszy raz uświadomić też, że naród, który sam się nie szanuje, nie zasłuży sobie na szacunek innych. To wielokrotnie wyśmiewane zdanie w takich chwilach okazuje się szczególnie prawdziwe. Czy chcemy tego, czy nie, naród jest jedną wielką rodziną. Rodziną związaną językiem, historią i miejscem zamieszkania. Rodziną, która sobie pomaga, wspólnie cieszy się z sukcesów, ale też wspólnie odpowiada za błędy. Rodziną, która także wspólnie powinna bronić się przed kłamliwymi oskarżeniami i dbać o swoje dobre imię. Owo dbanie o dobre imię nie musi być formą dulszczyzny, nie musi polegać na zamiataniu trudnych spraw pod dywan, musi być roztropnym działaniem w interesie nas wszystkich. Pytanie, czy jako naród czujemy się rodziną, w ostatnich latach staje się wyjątkowo aktualne. Jest wielu Polaków, którzy uważają, że bez bagażu polskości lepiej sobie w Europie i na świecie poradzą, że zjednoczona Europa zapewni im godne warunki życia i zabezpieczy w trudnych chwilach. Nie wiem, skąd biorą to przekonanie, ale go nie podzielam. Wręcz przeciwnie, uważam, że inwestowanie w trwałość ojczystych więzi daje znacznie lepsze szanse na przyszłość. Tym bardziej, że pokolenie przywódców pamiętających skutki wojny ustępuje z życia publicznego i próby opowiedzenia tamtej historii na nowo będą zapewne coraz częstsze. Nikt rozsądny nie zrezygnuje z promowania własnej wizji historii, najwyższy czas zauważyć to i u nas. By jednak promować w świecie własną historię, dbać o to, by jej nie przekłamywano, trzeba przede wszystkim co do zasadniczych jej punktów zgadzać się tu w kraju. Trzeba prowadzić wnikliwe badania historii najnowszej i trzeba nowocześnie, uczciwie i ciekawie uczyć tej historii w szkołach. Nauczanie historii, o którym tak wiele ostatnio się mówi to niezwykle ważny instrument budowania narodowej tożsamości. Ta tożsamość jest czymś znacznie ważniejszym od bieżących podziałów politycznych. Doskonale zresztą mieszczą się w niej i pragnienie nowoczesności i przywiązanie do tradycji. W sprawie wypowiedzi prezydenta Obamy zdecydowania większość z nas może mówić mniej więcej jednym głosem. To sytuacja, której w Polsce dawno już nie było. Wspólnie więc potraktujmy te słowa jako dzwonek ostrzegawczy i wyciągnijmy wnioski. Grzegorz Jasiński - RMF FM