Skąd taki odważny wniosek? Zacznijmy od początku. Od wielu lat narastają naciski, by w całym złożonym procesie noblowskich nominacji i wyborów zrobić coś z nadreprezentacją białych mężczyzn z krajów ogólnie rozumianego Zachodu, którzy od blisko 120 lat zgarniają zdecydowaną większość naukowych nagród. Argument o tym, że nagrody wciąż przyznaje się za lata, kiedy dominacja białych mężczyzn z Zachodu w nauce światowej była gigantyczna, wciąż pozostaje aktualny, nawet jednak jego uwzględnienie nie tłumaczy dlaczego owa "zdecydowana większość" jest tak duża. Od 1901 roku, za sprawą przyznających naukowe Noble Instytutu Karolińskiego i Akademii Nauk, kobiety odebrały zaledwie 18 nagród, na 599 wyróżnionych. To... 3 procent. Dwie z nich przypadły zresztą Marii Skłodowskiej-Curie, a jedna jej córce, Irene Joliot-Curie. Bez nich, to byłoby 2,5 procenta. W samym XXI wieku sytuacja nieco się poprawiła, do ubiegłego roku naukowe Noble otrzymało siedem kobiet. Rekordowy był rok 2009, kiedy dwie kobiety otrzymały Noble z medycyny, jedna z chemii (po raz czwarty w ogóle i pierwszy od lat 60.), do tego paniom przypadł Nobel z literatury i (po raz pierwszy i dotąd jedyny) z ekonomii. To był jednak raczej wyjątek od reguły. Rok 2009 był zresztą osobliwy także pod innym względem. Pokojowego Nobla przyznano wtedy Barackowi Obamie po niespełna roku sprawowania urzędu. W chwili, gdy zamykano listę nominacji, był prezydentem od 11 dni. Mam wrażenie, że niczego śmieszniejszego Norwegowie nie będą w stanie wymyślić. Ale mogę się mylić. Nie lepiej, niż w sprawach płci, wygląda przechył na stronę krajów Zachodu. Poza przedstawicielami Stanów Zjednoczonych, Europy, Kanady, czy Australii, na listach laureatów naukowych nagród Nobla znajdziemy jeszcze Japończyków, Chińczyków, Hindusów i niewielu innych. Różnorodność geograficzną ratują nieco nagrody literacka i pokojowa, ale w nauce status quo trzyma się mocno. I tu argument historyczny jest mocny i uzasadniony, ale świat idzie naprzód. Czy można coś z tym zrobić? Czy warto? Coraz więcej krytyków owych przyznających nagrody Nobla Akademii i Instytutów twierdzi, że nie tylko warto, ale koniecznie trzeba. Tygodnik "Nature" napisał kilka dni temu, że Komitet Noblowski wreszcie wziął sobie te naciski do serca i zapowiedział zupełnie nowe reguły gry, dotyczące nominacji. Proces to sekretny, ale Sekretarz Generalny Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk Göran Hansson ujawnił "Nature", że już w tym roku listy zapraszające wybitnych przedstawicieli nauki do zgłaszania kandydatów na przyszły rok będą wprost zawierały sugestię, by w większym, niż do tej pory stopniu rozważyli osiągnięcia kobiet i naukowców spoza dotychczasowego naukowego pępka świata. Nie sposób przewidzieć jakie przyniesie to skutki, by jednak argumentom tym pomóc postanowiono w podobnym duchu rozszerzyć też listę zaproszonych nominujących. Czy więcej pań zgłosi... więcej pań? Tego się szybko nie dowiemy. Czy będzie więcej nagród dla kobiet? Jestem przekonany, że tak. Nie sposób bowiem oprzeć się wrażeniu, że już teraz, po dwóch latach, kiedy wśród laureatów nagród Nobla kobiet nie było wcale, Akademia Nauk jakby bardziej przyłożyła się do poszukiwań i wyłoniła dwie kobiety, w dwóch najtrudniejszych dotąd dla nich kategoriach, fizyce i chemii. Na listę laureatów, a dokładnie laureatek wpisano Donnę Strickland za badania nad laserami i Frances H. Arnold, za opracowanie metody ukierunkowanej ewolucji enzymów. Nie będę ukrywał, że równoczesne wyróżnienie trzeciej w historii kobiety w dziedzinie fizyki i piątej w dziedzinie chemii, właśnie w tym roku i właśnie w obliczu tych nacisków, żadnym przypadkiem mi się nie wydaje. Powtórzę jednak jeszcze raz, że nie widzę w tym problemu. Kobiet jest w nauce coraz więcej, są zdolne, inteligentne i pracowite, nie ma powodów, by miały osiągać mniej sukcesów, niż mężczyźni, by miałyby być za nie rzadziej niż mężczyźni wyróżniane. Oczywiście nie jestem obiektywny, głównie jednak dlatego, że... wiem o czym mówię. W czasach studiów i pracy w Instytucie Fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego poznałem wiele bardzo zdolnych koleżanek, z których niektóre mają już tytuł profesorski. Moja osobista Żona uprawia nauki techniczne w najbardziej teoretycznej postaci, jaką mogę sobie wyobrazić, wątpliwości na temat jej możliwości i zdolności w ścisłych tematach nigdy by mi przez myśl nie przeszły. Przez lata pracy jako dziennikarz poznałem wreszcie bardzo wiele pań, których naukowe sukcesy, właśnie w dziedzinach ścisłych i przyrodniczych, mogły przyćmić osiągnięcia bardzo wielu ich kolegów. Jeśli coś mi w całej tej sprawie przeszkadza, to... poprawnościowy bełkot, który zaczyna temu wszystkiemu towarzyszyć. Na luty Komitet Noblowski zapowiada już konferencję na temat genderowej równości. Jeszcze chwila, a pojawią się propozycję parytetów. Curt Rice, rektor Oslo Metropolitan University i szef Norweskiego Komitetu ds. Równowagi Płci i Różnorodności w Badaniach Naukowych, sugeruje, że warto wprowadzić zasadę, że w niektórych latach nagrody Nobla przyznaje się tylko kobietom. Z całą pewnością podobnych i jeszcze bardziej szalonych propozycji będzie wkrótce więcej. Niepotrzebnie. Panie sobie poradzą. Teraz już tak...