Pani premier miejsca wicepremierowi ustąpi, albo i nie ustąpi, a prezes PiS tym manewrem sejmowe przepychanki sądowe i ordynacyjne przykryje... albo i nie przykryje. Ministrowie polecą, albo i nie polecą. Pora przyznać, żeśmy się - my, zawodowi lub hobbystyczni odbiorcy, obserwatorzy i komentatorzy politycznej rzeczywistości - zakiwali. Pytanie, czy zakiwało się również Prawo i Sprawiedliwość. Buksujemy w miejscu wszyscy. Przeciwnicy rządu nie wiedzą do końca, czy wzmacniać krytykę pani premier, bo jeśli wicepremier ją zastąpi, nie chcieliby dawać mu na wstępie żadnej przewagi. Chwalić pani premier oczywiście nie będą, ale choć trochę jej odpuścić też nie mogą, bo a nuż zostanie i trzeba będzie znów dokręcić jej śrubę. Zwolennicy rządu mają chyba jeszcze większy problem. Jeśli było dobrze, to po co ta zmiana, a jeśli zmiana jest jednak potrzebna, to może mimo wszystko coś poszło źle. I jedni, i drudzy są w kropce. Pytanie, czy w podobnej kropce jest PiS. Kluczowe znaczenie wydaje się mieć odpowiedź na pytanie, po co PiS to robi. W czym dość wyraźne osłabienie autorytetu szefowej rządu miałoby krajowi pomóc. I to w sytuacji, kiedy przecież sejmowa większość będzie premier Beaty Szydło wraz z całym rządem bronić przed konstruktywnym wotum nieufności z twarzą Grzegorza Schetyny. Publiczne sondowanie kandydatury Mateusza Morawieckiego też nie wygląda do końca poważnie. Bo jeśli w końcu miałby premierem nie zostać, to co? A wyniki owego sondowania najwyraźniej pokazują, że pani premier jest przez swój elektorat lubiana i trochę trudno będzie ludziom uwierzyć, że już nie jest potrzebna. Totalna opozycja nie chce o tym słyszeć, ale pogardzany przez nią "lud pisowski" nie wszystko łyknie i ma dość precyzyjnie określone wymagania, wśród nich to, by mógł wierzyć, że działania rządu są podejmowane dla dobra kraju, a nie partii. W jakim sensie przebieg procesu rekonstrukcji ma się dobrej zmianie przysłużyć, nie wiadomo. W wywiadzie w Telewizji Trwam, pani premier miała okazję przedstawić podsumowanie działań swojego rządu. Czy miało to pomóc jej w utrzymaniu stanowiska premiera, zasugerować poparcie z toruńskiej strony, czy raczej było okazją do honorowego pożegnania z tą funkcją, czas pokaże. Na razie wyborcy, których owo podsumowanie satysfakcjonuje, nie doczekali się sensownego wyjaśnienia, co z panią premier miałoby być nie tak. Czy przenoszona już poważnie rekonstrukcja to więc - jak chcieliby niektórzy - dowód na ostro ścierające się w PiS frakcje, których sam Jarosław Kaczyński nie jest już w stanie w pełni kontrolować, czy wręcz przeciwnie, oznaka, że prezes zaczyna myśleć i działać na rzecz modernizacji partii? Sama pani premier powiedziała, że przedłużająca się dyskusja szkodzi Polsce, wypadałoby, żeby prezes PiS te wątpliwości przeciął. Czy gotów jest przebudować partię przed najbliższym cyklem wyborczym, to inna sprawa. W grę wchodzi przecież druga kadencja, kluczowa dla przebudowy państwa. Jarosław Kaczyński ma gigantyczne zaufanie swojego elektoratu, z dokładnie tych samych zresztą powodów, dla których dla totalnej opozycji to on jest owym jądrem ciemności, ale opieranie wszelkich politycznych kalkulacji na wyczuciu, rozsądku, inteligencji i dobrych intencjach jednej osoby, nie jest na dłuższą metę rozsądne. Dla premier Szydło wariant z ponownym premierem Kaczyńskim byłby zapewne łatwiejszy do przełknięcia, ale nie dostrzegam u prezesa PiS żadnej na to ochoty. I wcale mu się nie dziwię. Prezydenckie weta, konflikt między Andrzejem Dudą i Antonim Macierewiczem, a teraz rekonstrukcja rządu zakłóciły coś, co nazwałbym frontem jasności przekazu. Mamy w Polsce dwie narracje i obie próbują się do tego braku jasności ustosunkować. Jedni gotowi za wszelką cenę potępić, inni gotowi bez względu na okoliczności pochwalić, nie lubimy niejasności komunikatów, nie lubimy sytuacji, w której nie wiemy, jaki jest przekaz dnia. Mamy kłopot z diagnozą. Nie dotyczy to jednej strony, dotyczy to obu stron. Zakiwaliśmy się. Boleśnie.