Wbrew temu, co usiłują nam wmówić swoi i obcy pedagodzy wstydu, na członkostwo w Unii solidnie sobie zasłużyliśmy już dawno. Nasi dziadkowie przez całą wojnę byli po właściwej stronie frontów - od pierwszego do ostatniego dnia wojny w Europie walczyli w imię ideałów, które potem stanęły u podstaw procesów zjednoczeniowych. Wtłoczeni w sowiecką strefę wpływów, nigdy się z tym nie pogodziliśmy, a dzięki "Solidarności" daliśmy sobie i innym nadzieję, że można to zmienić. Przyjęcie do NATO i Unii Europejskiej to ze strony Zachodu minimum na drodze do wyrównania przynajmniej części tej niesprawiedliwości, jaką było pozostawienie nas na pastwę sowietów. O ile dyskusję na temat tego, czy porozumienie okrągłego stołu było dla naszego kraju najbardziej korzystnym rozwiązaniem, uznaję za w pełni uzasadnioną, o tyle nie mam wątpliwości, że dla Europy było ono najkorzystniejsze z możliwych. Innym demoludom znacząco ułatwiło odrzucenie znienawidzonego ustroju, krajom zachodu Europy dało zwycięstwo nad komunizmem praktycznie na tacy. Zwracanie uwagi tylko i wyłącznie na unijne pieniądze jest przy okazji tej rocznicy zabiegiem wyjątkowo prostackim, bo nie dla tych pieniędzy chcieliśmy do Unii wstąpić. Skoro już jednak je dostajemy, powinniśmy przede wszystkim racjonalnie, uczciwie i ku wspólnemu pożytkowi je wydawać. Czy traktujemy je jako spóźniony plan Marshalla, czy jako inwestycję płatników Unii w przyszłość całej wspólnoty, czy nawet jako "mannę z nieba", nie wolno nam ich marnować. Przypadek pani wicepremier, ekscytującej się wyjątkowym gniotem wyprodukowanym za ciężką unijną kasę, każe nam tym baczniej przyglądać się innym osiągnięciom jej resortu od wydawania pieniędzy. Bo niby dlaczego pani minister, tak odklejona od rzeczywistości w tej sprawie, miałaby bardziej trzeźwo oceniać inne projekty? Przychodzi czas wydawania kolejnych pieniędzy, przestańmy wreszcie się szkolić, zacznijmy myśleć. Zbudujmy za te pieniądze fundamenty rzeczywistej, innowacyjnej siły Polski, dla naszego i - owszem - także unijnego dobra. Owych, wspomnianych wcześniej, bolesnych rozczarowań Unią jest wiele. Naprawdę nie potrzeba było kryzysu na Ukrainie, by rozumieć jak skrajnym gestem braku solidarności Niemiec wobec Polski była decyzja o budowie Gazociągu Północnego. Zachodni sąsiad ma wobec nasz potężny historyczny dług i w ramach jego spłacania powinien być szczególnie wrażliwy na polskie interesy. Tym bardziej, że doskonale zdaje sobie sprawę z roli "Solidarności" w procesie zjednoczenia. Mamy prawo tego wymagać. Tyle że pod rządami obecnej ekipy wyraźnie nie potrafimy lub nie chcemy tego robić. Pan premier doskonale rozumie potrzebę solidarnego działania, gdy przychodzi dorzucić się do funduszu na strefę euro, nie wtedy, gdy w grę wchodzą nasze własne interesy. Widok Unii Europejskiej chwiejącej się już pod ciężarem samej myśli, że wypadałoby jakoś zasugerować Rosji, że może nie postępuje w sprawie Ukrainy właściwie, to kolejny smutny obrazek naszego 10-lecia. To też zresztą, dla osób trzeźwo, a nie przez różowe okulary oceniających stan Unii, żadne zaskoczenie. Fundamentem naszych nadziei na bezpieczeństwo nie jest i nigdy nie była Unia, lecz NATO. A dokładnie kraje NATO, które do Unii Europejskiej nie należą. I tu także, biorąc udział w tak potępianych przez niektórych działaniach wojennych w Afganistanie i Iraku, potwierdziliśmy, że jesteśmy solidarnym sojusznikiem, który wie, że po to, by czegoś oczekiwać, trzeba też coś poświęcić. Nie dajmy sobie wmówić, że Unię Europejską można tylko przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza albo ją porzucić. Między skrajnym euroentuzjazmem i skrajnym eurosceptycyzmem jest miejsce na zdrowy rozsadek. Można działać na rzecz tego, by Unia stała się lepsza. By nie wpadła w rozmaite społeczne, ekonomiczne czy polityczne pułapki. Jeśli za punkt odniesienia przyjmiemy historię ostatnich stu lat, to nie ma żadnego powodu, dlaczego mielibyśmy uważać się w Unii za kogoś gorszego. Ostatnie 25 lat też pokazało, na jak wiele Polaków stać. Nie ma żadnych powodów, by z pomocą takich czy innych praw biurokracja Unii urządzała nam teraz pranie mózgu, by tradycyjny i konserwatywny naród miał nagle rzucić się w nurt modernizacji na jedynie słuszną, liberalną modłę. Potrzebna nam jest modernizacja, uwzględniająca całe bogactwo europejskiej myśli. Nawet w swej konstytucja Unia, uciekając jak diabeł przed święconą wodą przed wspomnieniem o wartościach chrześcijańskich, wprost podkreśliła prawo krajów do dumy ze swej tożsamości narodowej i historii. Czemuż więc mamy się ciągle tak tej tożsamości wstydzić? Europa może być naprawdę silna tylko solidarnością świadomych swej odrębności i wartości narodów. Warto o taką Europę walczyć. Polska ze swą "specyfiką", niepokornością i wrodzonym sceptycyzmem, także wobec siebie, ze swym przywiązaniem do chrześcijaństwa, może się jeszcze europejskiej wspólnocie bardzo przydać. Byśmy nie przeminęli wszyscy jako jedno wielkie towarzystwo wzajemnej aberracji! Grzegorz Jasiński, RMF FM