Przypadek Polski jest w tej chwili szczególny, bo wszystko to, co dzieje się wokół katastrofy malezyjskiego boeinga, potwierdza tylko, że ekipa Donalda Tuska zawiodła w sprawie katastrofy tupolewa na całej linii. I wspominam tu tylko o tym, co stało się po smoleńskiej tragedii, bo sprawa przygotowań i osłony tamtej wizyty będzie wymagała jeszcze zupełnie innych analiz. Decyzja o rezygnacji ze starań o międzynarodową komisję czy między innymi o skandaliczne zakazy otwierania trumien z ciałami ofiar po ich powrocie do kraju, wpisały nas w 2010 roku w krąg kulturowy kompletnie obcy europejskiej tradycji. Tej tradycji, która teraz odzywa się w odpowiedzi na barbarzyństwo, do którego doszło nad Ukrainą. Tak jak teraz, tak i wtedy, udział NATO, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy jest czymś absolutnie naturalnym. Upomniały się o to obecnie media i opinia publiczna kilku najbardziej zainteresowanych krajów. Takie głosy, których przecież w naszym kraju cztery lata temu nie brakowało, rząd polski zignorował. Gdyby rządzącym dziś w Polsce choćby przez chwilę zależało na wyjaśnieniu wszelkich okoliczności tamtej tragedii, zwróciliby się o pomoc międzynarodowych instytucji właśnie teraz. Po pierwsze dlatego, że mogliby spokojnie stwierdzić, że w związku z nowymi faktami "stracili zaufanie" do strony rosyjskiej, po drugie dlatego, że właśnie w tej chwili instytucje międzynarodowe mogą być zainteresowane nagłośnieniem także niewygodnych dla Rosji faktów z 2010 roku. Takie okoliczności mogą się szybko nie powtórzyć. Świat wykorzystał w 2010 roku okazję, by siedzieć cicho. W interesie Polski było, by nie miał wtedy tej okazji, ale władze naszego kraju nic w tej sprawie nie zrobiły. Teraz świat już nie jest całkiem cicho - Brytyjczycy choćby "odmrażają" śledztwo w sprawie śmierci Litwinienki - więc fakt niepodnoszenia sprawy Smoleńska będzie tym bardziej niezrozumiały. Obawy związane z działaniami Moskwy byłyby oczywiście mniejsze, gdyby Europa i Stany Zjednoczone mogły w tej sprawie wypracować zdecydowane i konsekwentne stanowisko. Kreml ma szanse na realizację swoich celów tylko wtedy, gdy poszczególne kraje nie zdobędą się na solidarność nie tylko wobec Ukrainy, ale nawet wobec siebie. Podział na kraje, które obawiają się Rosji, i kraje, które czują się bezpiecznie i chcą z Rosją robić interesy, ma dla przyszłości naszego kontynentu znaczenie kluczowe. Ten podział istnieje i współpraca Niemiec w budowie gazociągu północnego, plany Austrii budowy gazociągu południowego czy wola Francji sprzedaży Rosji Mistrali, to tylko najbardziej jaskrawe tego przykłady. Amerykański "reset" w stosunkach z Rosją i rezygnacja z budowy w Polsce i Czechach tarczy antyrakietowej to zresztą podobny przykład zza oceanu. Europa i świat na gwałt potrzebują pokolenia wybitnych przywódców. Takich, którzy rozumieją, że myślenie tylko o sobie nie zawsze daje najwięcej. Trzymanie kciuków za opinię publiczną tu i tam, by wybrała w kolejnych rozdaniach polityków mądrzejszych, bardziej przewidujących, wrażliwych na rzeczywiste europejskie czy amerykańskie ideały, skłonnych do prawdziwej solidarności, oczywiście nie wystarczy. Jedyne, co od nas zależy, to wymaganie od polskich polityków, by wreszcie zadali sobie trud reprezentowania naszych interesów tak, by świat nie mógł ich ignorować. Kiedyś wydawało się, że można to osiągnąć budując silny blok państw Europy Środkowej i Wschodniej, ktoś jednak tę politykę, może trudną, ale dającą nadzieję, storpedował. O tym, że realnie takiej polityki polskiego interesu narodowego się nie realizuje, przekonuje dziś werdykt Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Jeśli nagle na cały świat idzie informacja o torturowaniu w Polsce podejrzanych o terroryzm, i jeśli to Polska ma owym podejrzanym płacić ciężkie pieniądze, to jest to prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy naszej polityki. Nie wiem, czy bardziej wypada tu krytykować naiwność i pazerność jednego rządu, czy nieudolność drugiego, jedno i drugie uderza w nas bardzo boleśnie. To, że "Amerykanin torturował, a Polaka wieszają", to dowód na to, jak silnie udało się naszą pozycję podkopać. Nie stać nas dłużej na to, by biernie się temu przyglądać. Czas próby może nadejść szybciej, niż się spodziewamy. Grzegorz Jasiński - RMF FM