Absolutnie nie porównuję tego, co wydarzyło się 13 stycznia 2019 roku w Gdańsku, z tym, do czego doszło 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem. Ani przyczyn, ani skutków. Myślę tylko o tym, co i jak przeżywaliśmy później. Myślę o emocjach i żałobie, którą w pewnych szczególnych sytuacjach odczuwamy w jakiś społeczny sposób. I wspólnie, na ulicach, cmentarzach, czy w świątyniach okazujemy. Nie jest ona tym samym, co żałoba osób najbliższych, które tragedia dotyka brutalnie i bezpośrednio, ale przecież czujemy, że po nagłej, niespodziewanej śmierci kogoś, kto pełnił urząd z wyboru obywateli, kto cieszył się ich zaufaniem, wypada się na chwilę zatrzymać. A może tego nie czujemy? Jeśli ten ktoś nie był z naszej bajki... Pytań możemy sobie postawić bardzo wiele. A każde z nich da się jeszcze przecież odwrócić. Czy jesteś przekonany, że zaraz po pogrzebie wdowa ma prawo rzucać w wywiadach polityczne oskarżenia? Jeśli tak, to dlaczego kiedyś, miesiące czy nawet lata po tamtym kwietniu, odbierałeś to prawo wdowom smoleńskim? A może masz wątpliwości co do zasadności pochówku prezydenta w Bazylice Mariackiej? Dlaczego więc dziwisz się, że inni mieli wątpliwości w sprawie pogrzebu pary prezydenckiej na Wawelu? Raziły cię słowa o uprawianiu polityki "na trumnach"? To czemu te same słowa nie rażą cię teraz? Zwracasz pilnie uwagę na to, co "nie tak" pokazuje nielubiana przez ciebie telewizja? Czemu wyśmiewałeś się z tych, którzy wtedy wskazywali to, co "nie tak" pokazywała telewizja, której oni nie lubią? Mówisz, że wtedy było tak, jak było, a teraz jest inaczej? Czy na pewno? Po co te wszystkie pytania? Po co odpowiedzi? Przecież nikt tu nikogo nie przekona. Nie chodzi mi o kolejną okazję zmierzenia się z naszą moralnością Kalego, wytykanie sobie nawzajem drzazg, czy belek w oku. W ogóle nie chodzi mi tym razem o rozum, lecz o emocje. Bo to właśnie emocje uczyniły z nas dwa - delikatnie mówiąc - nieprzepadające za sobą plemiona. Te emocje były i są oczywiście w umiejętny sposób podsycane, bez nich nie bylibyśmy w swych sądach tak zapamiętali. Bez zrozumienia nawzajem swoich emocji, bez uznania, że pod ich wpływem nie tylko "tamci", ale my sami też możemy być nieracjonalni i nieobiektywni, nie ruszymy z miejsca, nie będziemy w stanie prowadzić żadnych dyskusji, rozwiązywać żadnych problemów, załatwiać żadnych spraw. A przecież nie trzeba myśleć tak samo, by coś razem robić, można się różnić, nie trzeba na siebie warczeć. Tymczasem nasze emocje, silnie politycznie nakręcane, każdy z nas "wie" nawet, przez kogo, wydają się nami rządzić. Jeśli już je przeżywamy ciężko nam o jakikolwiek obiektywizm, nawet na własny użytek, a co dopiero publicznie. Jesteśmy podzieleni już od tak dawna, że właściwie nauczyliśmy się z tym żyć. Czasem tylko zaskakuje nas to, że możemy być podzieleni jeszcze bardziej. Ale nie zawracamy z drogi i pracowicie schodzimy na kolejny, jeszcze niższy poziom naszego współzamieszkiwania. Po tragicznej śmierci prezydenta Gdańska nie będzie zapewne inaczej. Wiele wskazuje na to, że dalej będziemy zamieszkiwać Polskę, mając wrażenie, że "tamci" to sublokatorzy, którzy śmiecą, hałasują i nie płacą nam za wynajem. Ale jeśli już do tego dramatu, jak i tamtego, doszło, możemy się też czegoś nauczyć. Choćby tego, że faktycznie możemy po kimś nie płakać. Ale koszulek z napisem obwieszczającym wszem wobec, że po nim nie płaczemy, nosić nie musimy. A nawet nie powinniśmy. Możemy wzruszać się bardziej przy "Sound Of Silence" albo przy "Różyczce". Ale nie wolno nam sobie nawzajem ich zagłuszać. Może kiedyś posłuchamy razem...