Ktoś może powiedzieć, że takie porównania do PRL-owskiej propagandy to dzieło dziennikarki z wyraźnymi zaburzeniami (wszystko jedno, czy postrzegania, rozumowania, czy poczucia przyzwoitości), ja ich jednak nie bagatelizuję, bo obrazują dokładnie już nie równie pochyłą, ale wręcz urwisko, z którego osuwa się nasza publiczna debata. Do tego, że opozycja jest jedynym godnym krytyki bytem politycznym w Polsce mogliśmy się od zwycięstwa PO w wyborach 2007 roku przyzwyczaić. Teraz jednak widzimy nową, kroczącą narrację, która ma te "niesłuszne" środowiska ośmieszyć, odczłowieczyć i poniżyć jeszcze bardziej. Zaczynało się niby zabawnie od "odbierania babci dowodu", potem były kordony sanitarne, teraz "zatrzymywanie pochodu politycznej głupoty". To wszystko jednak nie wystarczy. Fastrygowana rzeczywistość się pruje, więc trzeba teraz młodym ludziom, coraz bardziej sceptycznym wobec partii miłości, wtłoczyć do głowy skojarzenie z komunizmem. A nuż to przyjmie, a nuż nie zauważy, że równocześnie oskarżać i bronić "ludzi honoru" się przecież nie da. Przykro mi, ale uważam, że dla każdego myślącego człowieka dobrej woli - powtórzę MYŚLĄCEGO CZŁOWIEKA DOBREJ WOLI - porównanie ludzi słusznie domagających się uczciwości wyborów i wolności mediów, do tych, którzy ogłupiali nas w czasach PRL-u jest więcej, niż obraźliwe i podłe, jest po prostu chore. Przyczyny toczącej nas choroby można by pewnie znaleźć jeszcze w XVII wieku, ale nie sięgajmy tak daleko, wystarczy cofnąć się 33 lata, do czasów "mniejszego zła", którego skutki odczuwamy dziś coraz bardziej. Owszem, czołgów na ulicach nie ma, jednak nierozliczona podłość tamtych czasów w publicznej debacie trwa. A ogólny nastrój sączonego nam przez władzę przekazu jak najbardziej przypomina ten z czasów, kiedy socjalizmu mieli bronić jak niepodległości. Coraz częściej okazuje się, że nasza demokracja jest używana przez wrogie siły w niewłaściwy sposób. Pojawiają się złe przejawy wolności słowa, są niewłaściwe marsze, niesłuszne opinie, antyobywatelskie referenda. Są też już podpalacze, na razie potencjalni, ale przecież wiadomo, kto zacz, więc pozwolić im dojść do władzy nie można. Nigdy. Czekam tylko, jak niedopuszczenie opozycji do władzy stanie się elementem polskiej racji stanu już oficjalnie. Bo fakt, że jest nim w umysłach rządzących, to przecież oczywistość. Doszliśmy oto do sytuacji, kiedy spocona w trzymaniu się stołków władza - a wraz z nią istotna część mediów - weszły w stan kompletnej bezalternatywności. Jak za późnego PRL-u można rządzących owszem skrytykować, można pokazać w ten sposób swój "wiecie rozumiecie" obiektywizm, ale z tej krytyki absolutnie nic nie wynika, bo nie może wynikać. Tak jak kiedyś, w latach 80-tych, krytyka nie może sięgać za daleko, podważać kierowniczej roli, a naród może liczyć co najwyżej na kolejny etap niekończącej się reformy. Zadziwiające, jak to możliwe, że tak wielu młodych w końcu dziennikarzy uwierzyło, że na tym polega ich misja. Może za bardzo pilnie uważali na wykładach tych dziennikarskich autorytetów, co to kiedyś na polecenie ludzi honoru itd. Chciałbym być optymistą, chciałbym wierzyć, że uda nam się normalnie dogadać, ale to niełatwe. W kraju, w którym istotna część mniej lub bardziej samozwańczych "elit" uznaje, że krytykować można tylko opozycje i szarych obywateli, a władzę najlepiej wielbić, będzie nam się żyło coraz trudniej. Ale skoro tak wielu z nas tej oczywistej prawdy nie widzi może musi być jeszcze gorzej, zanim stanie się lepiej. W ’89 roku stary system ocalił się dając narodowi paszporty, kredyty i reklamy na stu kanałach telewizyjnych. Cóż jeszcze ta władza będzie mogła zaproponować, gdy przyjdzie jej czas? Grzegorz Jasiński - RMF FM