Przyznam, że nieco rozśmieszył mnie prof. Paweł Śpiewak stwierdzając, że PiS prowadzi "wojnę z polską inteligencją, z tą inteligencją, która dziś idzie w marszach KOD-u". Ale odsuwając na bok wrażenie ograniczonej reprezentatywności akurat "inteligencji" maszerującej z KOD-em, nie sposób w jednym się z profesorem nie zgodzić, znaczna część inteligencji serdecznie nienawidzi PiS. Tak serdecznie, że graniczy to z prawdziwym amokiem. Ta grupa gotowa jest kontestować dokładnie wszystko, co rząd Beaty Szydło robi i oprotestowywać każdą próbę zmiany w Polsce czegokolwiek. Reforma oświaty? Absolutnie nie. Reforma szkolnictwa wyższego? Nie tak. Reforma opieki zdrowotnej? Zdecydowanie nie tak. Sądownictwa? Za żadne skarby. Mówiąc w pewnym uproszczeniu, antypisowska inteligencja żyła przez ostatnie lata w państwie idealnym i nie wyobraża sobie, by można było cokolwiek w nim poprawić. A już na pewno, nie może niczego poprawić PiS. To grupa ludzi, którzy chyba faktycznie ulegli propagandzie ostatnich lat, że PiS to wcielone zło. Dlatego właśnie wszystko co Prawo i Sprawiedliwość proponuje jest z góry złe, bardzo złe i beznadziejne. Czy można się w tej sytuacji dziwić, że te środowiska czują się tak silnie związane z opozycją? No, przecież nie można. Niemała grupa ludzi w Polsce, uznająca się zresztą - z bliżej nieznanych powodów - za lepszą od pozostałych, od początku przyjęła wobec rządu Beaty Szydło kurs równie totalnej opozycji jak PO, czy .Nowoczesna. A teraz tylko kolekcjonuje pasujące jej do tego obrazu argumenty. Czy PiS takie argumenty daje? Oczywiście. Czy daje je za często? Można się spierać. Czy to one są wyznacznikiem tych 500+ dni rządzenia? Absolutnie nie. Przynajmniej moim zdaniem. Istotne staje się jednak pytanie, czy wbrew woli tej - wpływowej, przyznajmy to - części społeczeństwa i znacznej części reprezentujących ją, ale też nakręcających jej opinię, mediów można faktycznie jakieś sensowne i daleko posunięte reformy kraju przeprowadzić. I PiS musi najpierw sobie, a potem obywatelom na to pytanie odpowiedzieć. Nie chodzi tu bowiem tylko o tych, którzy na zmianach w kraju formalnie tracą, czy to wpływy, czy to apanaże, ale także o tych, którzy PiS-u nienawidzą tak po prostu. Bez względu na osobistą sytuację. Ze względów - jak zapewne wielu by stwierdziło - estetycznych. Rozumiem mechanizm - im gorzej, tym lepiej - ale obserwowanie tak wielu ludzi, którzy ściskają kciuki za to, by "dobrej zmianie" absolutnie nic, ale to nic się nie udało, przyznam nie przestaje mnie zadziwiać. Dla wielu z nich Polska pod rządami PiS przestała być ich krajem, stała się państwem obcym, opresyjnym, wrogim, któremu - dopóki rządzi PiS - trzeba życzyć, jak najgorzej. To właśnie uważam za amok. Ale trudno tych ludzi ignorować i błędem byłoby nie próbować ich przynajmniej do pewnych spraw przekonać. Poza samym Jarosławem Kaczyńskim, który dla elit III RP od lat jest prawdziwym "jądrem ciemności", z największą krytyką antypisowskiego frontu spotykają się niezmiennie program 500+ i... Antoni Macierewicz. Obsesja na punkcie pieniędzy wypłacanych polskim rodzinom ma przy tym co najmniej dwie konkretne przyczyny. Pierwsza z nich jest oczywista, sukces tego programu, wyciągnięcie z biedy znacznej liczby rodzin i skłonienie Polaków, by chętniej pomyśleli o większej liczbie dzieci, będzie ostatecznym potwierdzeniem, jak bardzo poprzedni rząd rzeczywiste problemy społeczne ignorował. Ale jest też druga przyczyna, o której zresztą już kiedyś pisałem, to program ideologicznie "niewłaściwy", stający w poprzek nowoczesnym "wartościom europejskim" i jako taki, nigdy się z poparciem "elit" nie spotka. Co do ministra Antoniego Macierewicza, wszyscy, zarówno jego zwolennicy, jak i najzagorzalsi przeciwnicy, wiedzą o nim jedno, jeśli ktoś jest w stanie doprowadzić do koniecznych i naprawdę gruntownych zmian w MON, to właśnie on. To dlatego PiS go na to stanowisko powołał i dokładnie z tego samego powodu, jego przeciwnicy, chcą go za wszelką cenę odwołać. Przy tym konflikcie problemy z wyrębem drzew, Muzeum II Wojny Światowej, czy likwidacją gimnazjów, to pikuś. Jeśli jednak PiS rzeczywiście chce reformy na tym kluczowym dla losów kraju odcinku, Antoni Macierewicz musi ministrem pozostać, problem w tym, czy - jak to nazwał prezes PiS - zechce swą ekstrawagancję ograniczyć. Normalniejsze kontakty z ogółem dziennikarzy zapewne by nie zaszkodziły, ale - prawdę mówiąc - ani z jednej, ani z drugiej strony wielkich szans na to nie widać. Czy jednak, poza tymi dwoma "filarami niezgody", wokół których debaty nie ustaną, jest jakaś szansa, by PiS zaczął ze swymi przeciwnikami rozmawiać, czy może podjąć działania na rzecz jeśli nawet nie porozumienia, to przynajmniej pewnej neutralności? Uważam, że podjąć takie działania powinien, nawet przy założeniu, że wielkich nadziei na sukces nie ma. Powinien wygasić pewne fronty, zrezygnować z głupich pomysłów, rozmawiać, tłumaczyć, szybko reagować, pilnować standardów, czynić pewne gesty, unikać wpadek, przyznawać się do błędów i poprawiać, co zrobił źle, ale też... robić swoje. Z głową. Jeśli diagnozy PiS są słuszne, a recepty trafne, rzeczywistość przyzna rządowi rację i ludzie to docenią, jeśli się myli, popadnie w arogancję, po prostu przegra. Nie namawiam do inwestowania w PR i propagandę, bo to ślepa uliczka, ale do rozmowy, przedstawiania swoich racji i słuchania dobrych rad. By rząd miał szanse coś faktycznie zrobić, musi - w tej lub innej konfiguracji - trwać. Jego kluczowi przeciwnicy to wiedzą, dlatego tak konsekwentnie liczą, że uda się go jak najszybciej wykoleić. Jeśli jednak PiS ma w kolejnych wyborach wygrać, musi przekonać do tego, że zmienia Polskę na lepsze, także część dotychczasowych przeciwników. Najwyższy czas zacząć o nich myśleć.