Na początku roku 2017 wypada się zastanowić, czy mając już gotową diagnozę problemu, możemy coś z tą plagą zrobić. Moim zdaniem rokowania są złe, ale nie beznadziejne. O ile nie sposób liczyć na to, że środowiska, którym zależy na manipulowaniu prawdą przestaną to robić, są nadzieje, że odbiorcy dłużej nie będą tego kupować. Przynajmniej, nie w takim stopniu, jak dotychczas. Nie wdając się w szczególne dywagacje na temat tego, kto inspiruje manipulacje prawdą, kto w szarym obszarze post-prawdy liczy na realizacje swoich interesów, musimy sobie szczerze powiedzieć, że ktokolwiek to jest, dobrowolnie nie przestanie. Jedynym możliwym sposobem zatrzymania takich działań jest albo zabranie tym środowiskom, wszystko jedno politycznym, biznesowym, czy ideologicznym takiej możliwości, albo doprowadzenie do sytuacji, w której same zorientują się, że to dłużej nie działa. I jedno i drugie nie będzie proste. Naturalną barierą między środowiskami manipulującymi prawdą, a odbiorcami, czyli społeczeństwem powinni być z oczywistych względów dziennikarze. Niestety, nie tylko w krajach totalitarnych, czy quasi-totalitarnych, ale i na ogólnie rozumianym Zachodzie, niepokojąco często nie pełnimy już tej roli. I co dodatkowo smutne dotyczy to nie tylko dziennikarzy mediów klasycznych, ale też blogerów, czy dziennikarzy obywatelskich. A rozkwit mediów społecznościowych wcale tego procesu nie hamuje, wręcz przeciwnie. Nie myślę już nawet o sporej grupie dziennikarzy, którzy sami manipulują na potęgę, ale o tych, którzy nawet mając dobre intencje po prostu nie są w stanie zdobyć się na konieczny dystans i zachowanie proporcji, niezbędne, by odbiorca mógł na podstawie ich przekazu wyrobić sobie własne zdanie. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu wydawało nam się, że skoro wszystkie informacje będzie można znaleźć w internecie, ów proces wyrabiania sobie zdania będzie dla odbiorców łatwiejszy. Niestety szybko okazało się, że po pierwsze przeciętny odbiorca nie ma na krytyczne przeszukiwanie sieci czasu, ani ochoty, a po drugie sam internet staje się już na tyle "zamulony", że odnajdywanie tam samych gołych faktów, bez narzucanej interpretacji, staje się zadaniem trudnym, wymagającym pewnego wysiłku i umiejętności. A bez znajomości gołych faktów o żadnej poprawie życia publicznego, w tym politycznego mowy być nie może. Na końcu tego newsowego łańcucha pokarmowego widać jednak pewne światełko w tunelu, czy może raczej promyk nadziei i ową nadzieją chciałbym się podzielić. Wygląda na to, że jako odbiorcy informacji nie łykamy wszystkiego jak pelikany i mamy gdzieś wbudowany, słabszy lub silniejszy mechanizm obronny. "I'm allergic to bullshit" mówił w kultowej scenie bohater filmu "I,Robot" i wygląda na to, że większość z nas też może to o sobie powiedzieć. Oto dwa przykłady... Badacze z Uniwersytetu Harvarda opublikowali w połowie grudnia na łamach "Journal of Personality and Social Psychology" pracę, z której wynika, że odbiorcy tak samo surowo oceniają kłamców, jak i tych, którzy formalnie mówią prawdę jednak w taki sposób, by zafałszować rzeczywistość. Określające takie działanie angielskie słowo "paltering" najlepiej można zrozumieć na przywołanym przez autorów pracy przykładzie Billa Clintona. W szczycie afery, dotyczącej relacji z Moniką Lewinsky, ówczesny prezydent podkreślał publicznie: "there is not a sexual relationship" między nim, a stażystką. Zdanie, że nie ma między nim a panną Lewinsky seksualnych relacji było owszem formalnie prawdziwe, owe relacje skończyły się wcześniej, zmierzało jednak, by w obliczu niewygodnych pytań zakłamać rzeczywistość. Każdy może podobne przykłady znaleźć i w naszym życiu publicznym (najchętniej oczywiście po przeciwnej stronie politycznego sporu), to co najistotniejsze, to fakt, że badane przez psychologów z Uniwersytetu Harvarda osoby uznawały tego typu manipulacje za równie naganne, jak zwykłe kłamstwo w żywe oczy. Jeszcze ciekawsze wnioski przynosi artykuł opublikowany wczoraj na łamach czasopisma "Psychological Science". Psycholodzy z Carleton College przeprowadzili badania, których wyniki pokazują, dlaczego niektóre próby manipulacji mogą być skuteczne, a inne nie. To zła wiadomość dla tych, którzy mają nadzieję, że niewygodne fakty można tak zmętnić, zamulić, skręcić, że ludzie w końcu nie będą wiedzieli jak naprawdę było i zapomną. Okazuje się bowiem, że odbiorcy, jeśli mają wrażenie, albo i dowód, że ktoś nimi manipuluje, pamiętają te fakty jeszcze lepiej, niż zwykle. Oczywiście istotne jest, by owe manipulacje wskazać i głośno nazwać, ale do tego wystarczą pluralistyczne media, które nawet jeśli nie w pełni obiektywnie, nie omieszkają wytknąć przeciwnej stronie, że manipuluje. Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości dlaczego tak dobrze pamiętamy, o czym naprawdę w podsłuchanej w 2006 roku rozmowie mówili posłanka Renata Beger i poseł Adam Lipiński, czy o tym, jak wyglądały zabiegi wokół rozdzielenia wizyt prezydenta i premiera w Katyniu w 2010 roku, nie powinien już chyba się dziwić. Informacje o tym, że mimo konsekwentnego obsuwania się w odmęty post-prawdy podświadomie wciąż jeszcze bronimy się przed manipulacją, potępiamy ją, a nasza pamięć stara się zachować obraz tego, jak było naprawdę, to na początku roku 2017 powód do optymizmu. Może niewielki, ale jednak. Myślę, że w nowym roku często będziemy o prawdzie dyskutować, obyśmy przy okazji trzymali się jak najbliżej faktów. Tego nam wszystkim życzę.