Jak to możliwe, że niespełna rok po owych pięknych dniach w Krakowie, Częstochowie, Brzegach i tylu innych miejscowościach, które przyjmowały pielgrzymów, w naszym kraju może oto toczyć się debata jakimi to jesteśmy nieczułymi rasistami i ksenofobami? Jak to możliwe, że tak wielu ludzi tak serdecznie nienawidzi swojego narodu, by mu to zarzucać, by oczerniać go z całych sił przed innymi? Jak to możliwe, że po tych cudownych, prześpiewanych i przetańczonych wieczorach w Krakowie, w międzynarodowym, kolorowym towarzystwie, ktoś jeszcze może opowiadać takie bzdury? Problem uchodźców i imigrantów ma charakter polityczny i dokładnie w ten sposób powinien zostać przez Europę rozwiązany. Kampania nienawiści rozpętywana przez nasze rzekome elity wobec nas samych, absolutnie w tym nie pomoże. Jedyne, do czego doprowadzi, to napsuje jeszcze więcej krwi. Może i Polacy nie chcą tu imigrantów ze strachu, może część z nich przekonały polityczne kampanie. Podejrzewam jednak, że większość po prostu nie chce być robiona w konia. Przekonywana do czegoś, co nie ma nic wspólnego z prawdą. W wielkiej prouchodźczej kampanii brukselskich elit dostrzega fałsz i nie chce w nim uczestniczyć. Pisałem przed tygodniem, że rząd powinien w tej sprawie zająć bardziej aktywne i otwarte stanowisko, dalej tak uważam, muszę jednak przyznać, że w warunkach narastającego jazgotu nie będzie to łatwe. W owym jazgocie najmniej chodzi zresztą o samych uchodźców, a najwięcej o dorabianie gęby i rządowi, i przy okazji wszystkim tym Polakom, którzy go popierają. O tym, że jest wśród nas, szczególnie w tak zwanych opiniotwórczych kręgach wiele osób, które nie darują sobie żadnej okazji, by nielubianym przez siebie, czy wręcz znienawidzonym "tradycyjnym" Polakom dołożyć, wiemy przynajmniej od początku lat 90-tych. Teraz na naszych oczach rodzi się nowa świecka tradycja dokładania nawet za winy wątpliwe, nieudowodnione, czy wprost wyssane z palca. Wszystko w tak modnym w niektórych środowiskach duchu "dzielenia" się choćby winą za Holocaust. Wszystko po to, byśmy się tylko jeszcze bardziej nienawidzili a ci, którzy myślą inaczej, niż oświecone elity, czuli się jeszcze bardziej mali i podli. No i przy okazji po to, by nieżyczliwi nam sąsiedzi i nie sąsiedzi, mogli sobie nami gęby i łamy gazet wycierać. W tej sytuacji, nie ma innego wyjścia, trzeba sobie raz a dobrze i uczciwie powiedzieć, że szczucie na swój kraj w obcych gazetach jest działaniem skandalicznym. Kropka. Docierająca do nas coraz wyraźniej plaga "fake newsów", powielanych potem z pomocą różnych rezonatorów także za granicą pokazuje wyraźnie, że obecna opozycja, polityczna, medialna, wreszcie mentalna, zamierza uczynić wszystko co tylko możliwe, by zwiększyć szanse obalenia obecnej władzy już teraz, natychmiast. Nieważne są przy tym koszty, jakie wszystkim nam przyjdzie ponieść, bo najwyraźniej liderzy "złej opinii" o nas nie widzą w oczernianiu tych "innych" Polaków, których nie cierpią, niczego złego. Im samym przecież nic nie grozi, jeśli wygrają Unia ich przytuli, fundacje wesprą i będzie, jak było. Szanowni państwo, nie tak szybko, spieszę przestrzec, że... nie będzie. Jeśli opozycja odzyska w Polsce władzę i wpływy nie w związku z samodzielną i suwerennie podjętą decyzją samych Polaków, tylko pod presją akcji "zagranica", nic już nie będzie takie jak dawniej. A ona sama nie zdoła już nigdy pozbyć się piętna zdrajców. Co więcej, odzyskana w takich warunkach władza, będzie na arenie europejskiej jeszcze bardziej ograniczona niż do tej pory. Mówiąc szczerze, będzie miała jeszcze mniejszą, niż poprzednim razem, swobodę manewru i nieustającą potrzebę spłaty zaciągniętego za granicą długu wdzięczności. Jeśli działania ogólnie rozumianej opozycji przyczynią się do osłabienia Polski za rządów PiS, jej ewentualny przyszły rząd będzie na arenie międzynarodowej równie słaby. Wszystkie teraz podrzucane przeciw Polsce i Polakom argumenty, będą konsekwentnie wykorzystywane nadal i żadne potrząsanie sakiewką i poklepywanie po plecach tego nie zmieni. Nie idźcie tą drogą. Im dłużej patrzę na to co dzieje się w debacie publicznej Zachodu, tak u nas w Europie, jak i za oceanem, coraz wyraźniej widzę, że zwycięstwa ogólnie rozumianej prawicy, czy choćby kogoś, kto się lewicy postawi, przynoszą tu natychmiastową ideologiczną wojnę. Doszliśmy do stanu, w którym dyskusje nie mają znaczenia, trudno nam się do czegokolwiek przekonać, a liberalne elity uczynią wszystko, by dotychczasowych "zdobyczy" nie oddać. Ale przecież nie wszystko stracone. Jak kani dżdżu potrzeba nam zdrowego rozsądku, umiaru, ale i odwagi w walce o swoje. Mimo wszystko, ci którzy damy radę, trzymajmy się razem. Polacy, bądźmy... z nami.