Jeśli tak, to się nie dziw. Dyskryminacja ze względu na poglądy polityczne to fakt. I wszystko wskazuje na to, że to dyskryminacja bardzo dotkliwa.Historie takie były nam, owszem, znane jeszcze z czasów PRL, ale wtedy miały zupełnie inny kontekst. W ostatniej dekadzie wracają z - jak się wydaje - zdwojoną siłą. Nie piszę tu jednak tylko o naszych doświadczeniach, problem jest zdecydowanie szerszy, rzec można powszechny. Przekonuje o tym choćby lektura amerykańskiej prasy, przekonują też wyniki badań międzynarodowego zespołu naukowców, opublikowane właśnie na łamach czasopisma "European Journal of Political Research". Owe badania przeprowadzono najpierw w Stanach Zjednoczonych. By potem przekonać się, czy wyniki będą obowiązywać w innych realiach społecznych i politycznych, powtórzono je jeszcze w Wielkiej Brytanii, Belgii i Kraju Basków. Wszędzie było mniej więcej tak samo. Okazało się, że zgodność poglądów politycznych jest czynnikiem budującym zaufanie. Niezgodność to zaufanie burzy. W eksperymentach wykorzystano klasyczną grę w zaufanie z udziałem dwóch osób. Gracz A dostaje 10 dolarów i ma zdecydować, jaką część tej kwoty przekaże graczowi B. Kwota, którą zdecyduje się przekazać zostaje pomnożona przez 3 i gracz B decyduje, jaką kwotę przekaże z powrotem graczowi A. W ten sposób kwota przekazana przez A jest miarą zaufania jaką darzy B, przekonania, że B się odwdzięczy. W USA okazało się, że poziom zaufania A był konsekwentnie niższy, jeśli wiadomo było, że B ma przeciwne - republikańskie lub demokratyczne - przekonania. Efekt był zauważalnie silniejszy, niż obserwowany wtedy, gdy badano zaufanie graczy tej samej lub różnej rasy. Eksperymenty przeprowadzone w Europie miały porównać znaczenie uprzedzeń politycznych ze znaczeniem innych, silnie konfliktowych kwestii. W przypadku Wielkiej Brytanii chodziło o religię, w przypadku Belgii, pochodzenie z regionów: Walonii lub Flandrii, w przypadku hiszpańskich prowincji tworzących Kraj Basków, pochodzenie rdzenne lub napływowe. We wszystkich przypadkach okazało się, że kwestie polityczne są ważniejsze, niż etniczne. To, że sprawy polityczne jednoczą nas lub dzielą bardziej niż inne, nie wydaje mi się szczególnie zaskakujące. Autorzy pracy próbują wyjaśnić, co sprawia, że wyraźnie widoczna dyskryminacja z tych powodów przybiera na sile, wręcz rozkwita, choć zachowania dyskryminacyjne na innym tle są raczej coraz rzadsze. Ich zdaniem - i trudno się z nimi nie zgodzić - wynika to z faktu, że dyskryminacja, niechęć, czy wręcz wrogość, okazywana ze względów politycznych, a więc "w dobrej wierze", nie została jeszcze oficjalnie "zdelegalizowana". Normy życia społecznego wykluczają dyskryminację z powodów religijnych, rasowych, czy innych; politycznych - nie. Dlatego właśnie niechętne zachowania na tle politycznym, podsycane jeszcze przez samych polityków, mogą być i wciąż są "legalne", i w związku z tym chętnie praktykowane. Zgadzając się z powyższym stwierdzeniem nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że moglibyśmy się w tym rozumowaniu posunąć dalej. Znacznie dalej. Obserwowane zjawisko jest moim zdaniem przykładem skutków tworzenia społeczeństwa, w którym marginalizuje się tradycyjne wartości i tradycyjnie rozumianą przyzwoitość, istotna jest przede wszystkim polityczna poprawność. Owa poprawność to taki nowy dekalog, tym różniący się od tradycyjnego, że zmienny i na bieżąco dopasowywany do aktualnie obowiązującej mądrości etapu. Zgodnie z nim aktualnie nie wypada, wręcz nie można dyskryminować pewnych, określonych grup ze względu na pewne, określone cechy, a spokojnie można dyskryminować innych ze względu choćby na ich - niezgodne z naszymi - poglądy polityczne. I wtedy wszystko jest OK. Mam zresztą wrażenie, że spory polityczne stają się dla nas w coraz większym stopniu substytutem tych wszystkich, drobniejszych bitew, których nie potrafimy ze sobą toczyć. Pod politykę można podciągnąć wszystko, od praw mniejszości, handlu w niedzielę, przez ocieplenie klimatu, po wolność sztuki. O ile w każdej z nich uznajemy jeszcze, że wypada się mieścić w jakimś ogólnie akceptowanym polu debaty, nawet ostrego sporu, przymiotnik "polityczny" ściąga nam klasyczne bokserskie rękawice i budzi ducha mieszanych sztuk walki. Mentalność dwóch obozów, nazwijmy je symbolicznie "bolszewickim" i "faszystowskim", wymusza przy tym podporządkowanie we wszelkich spornych sprawach, odstępstwa są rzadkie i niemile widziane. Wymiana poglądów - podobnie. Nie zamierzam oczywiście udawać, że przewiny obu stron naszego sporu, frakcji "ciepłej wody" i "dobrej zmiany" uznaję za podobne. Żaden ze mnie w tych sprawach symetrysta. Zwolennicy tego "by było, jak dawniej", którym odebrano - chwilowo, może na dłużej - rząd dusz, są w swoich reakcjach zdecydowanie bardziej histeryczni i agresywni. Ale wziąć na wstrzymanie powinniśmy sobie wszyscy. Im szybciej, tym lepiej...