Z takim właśnie przypadkiem mamy do czynienia w tym tygodniu. Rzeczoną konferencję "Cannabis leczy. Przyszłość marihuany medycznej w Polsce", pod ogólnym hasłem "legalizować, leczyć" zorganizowano w Warszawie. Wspomniane wyniki ukazały się na łamach czasopisma "Journal of the American Medical Association". Postaram się je streścić w możliwie wyważony sposób. Grupa naukowców z University of Bristol, pod kierunkiem dr Penny F. Whiting przeanalizowała wyniki 79 badań klinicznych obejmujących w sumie 6,462 osób. To wszystkie dostępne w literaturze programy badań, które zdaniem autorów pracy w sposób naukowy oceniają medyczne skutki stosowania kanabinoidów. Co z nich wynika? Badacze stwierdzają, że nawet jeśli poszczególne prace przynoszą informacje o poprawie stanu pacjenta, nie są one statystycznie istotne. I tak, prace przynoszą jedynie umiarkowane dowody na to, że substancje zawarte w marihuanie przynoszą ulgę w przypadkach przewlekłego bólu neuropatycznego lub bólu towarzyszącego chorobie nowotworowej. Podobnie ocenia się ich działanie w przypadku spastyczności towarzyszącej stwardnieniu rozsianemu. Dowody na to, że kanabinoidy przynoszą poprawę w stanach nudności i wymiotów związanych z chemioterapią, zaburzeniach snu, zaburzeniach łaknienia przy AIDS, czy w zespole Tourette'a są słabe. Za bardzo słabe uznano dowody na to, że pomagają przy depresji i stanach lękowych. Badania wskazują natomiast na zwiększone ryzyko efektów ubocznych, takich jak zawroty głowy, suchość w ustach, nudności, senność, dezorientacja, stany euforyczne, utrata równowagi, czy halucynacje. Nie ma przy tym dowodów na to, by zarówno efekty terapii, jaki i skutki uboczne były zależne od postaci i sposobu, w jaki kanabinoidy się przyjmuje. Autorzy pracy zwracają jednak uwagę, że tak naprawdę dla prawidłowego rozpoznania tych zjawisk potrzebne są dalsze, szeroko zakrojone i spełniające najwyższe standardy badania. W towarzyszącym temu artykułowi komentarzu redakcyjnym Deepak Cyril D'Souza i Mohini Ranganathan z Yale University School of Medicine piszą dość stanowczo: "Jeśli inicjatywy, zmierzające do legalizacji medycznej marihuany są w istocie zawoalowaną próbą zwiększenia dostępności marihuany do celów rekreacyjnych, społeczność medyczna powinna być z tego procesu wyłączona, a marihuana zdepenalizowana. Jeśli jednak faktycznie celem kampanii jest udostepnienie marihuany tylko do celów medycznych, nie ma powodu, by odbywało się to na innych zasadach, niż w przypadku wszystkich innych leków". To zaś oznacza przeprowadzenie rzetelnych badań naukowych. "Medyczna marihuana nie jest produktem ratującym życie, dlatego wydaje się rozsądne, by z jej szerokim stosowaniem zaczekać do czasu, gdy pojawią się wyniki badań prowadzonych na odpowiednio wysokim poziomie". Nie wiem, czy wskazana praca ostatecznie rozwiewa wszelkie związane z medyczną marihuaną nadzieje. Sądzę raczej, że zgodnie z twierdzeniami osób, które się w niej wypowiadają, konieczne są programy badań, które znacznie dokładniej, niż dotychczasowe sprawę wyjaśnią. Do momentu, kiedy się ich jednak nie przeprowadzi, stanowcze twierdzenia, że marihuana medyczna leczy i nie szkodzi są po prostu nadużyciem. Tylko tyle i aż tyle. To nie oznacza moim zdaniem, że o sprawie w ogóle nie należy dyskutować, że nie należy brać pod uwagę indywidualnych przypadków osób, które czują, że marihuana im pomaga, które widzą, że pomaga ich bliskim, które tak bardzo cierpią, są w takiej desperacji, że chcą choćby spróbować. Ale te przypadki powinny być traktowane indywidualnie, jako wyjątki, a nie reguła. Państwo powinno powołać komisję, która w oparciu o dostępną wiedzę spróbuje tym ludziom pomóc. Nie powinno jednak podejmować działań, które w konsekwencji mogą doprowadzić do upowszechnienia rekreacyjnej marihuany. Dlaczego? Bo to dla społeczeństwa ryzykowne. Dowodów na szkodliwość marihuany zwłaszcza dla młodych ludzi jest bardzo wiele. Znacznie więcej, niż zwolennicy tezy o jej "nieszkodliwości" chcieliby przyznać. Obiecuję jeszcze do nich wrócić. Nie dziwi mnie szczególnie popularność hasła "uwolnić konopie" wśród rozmaitej rangi celebrytów, nie widzę w niej jednak rzeczywistej chęci pomocy osobom cierpiącym, raczej krok na drodze do sytuacji, w której sami będą mogli bezpiecznie i zgodnie z prawem sięgnąć po skręta i wypalić. Wrażenie, że życie "pod wpływem" może być prostsze, pióro lżejsze, a wyobraźnia bogatsza towarzyszy przecież pisarzom, muzykom, czy dziennikarzom od zawsze. Może nawet mają rację. Ale nie spróbuję. Trudno.