Od kilku miesięcy mamy rosnącą świadomość, że żyjemy w czasach ostrej wojny informacyjnej, która nie bierze jeńców i nie ogląda się na prawdę. A jednak dostrzegam w sprawie "10 sierot" rys nowy, który - obym był tu złym prorokiem - może zostać z nami na dłużej. Kłamstwo, choć przecież zdemaskowane, zostało zaakceptowane i przygarnięte, jest też twórczo rozwijane, a liczba autorytetów, które zdążyły je z oburzeniem skomentować rośnie w dziesiątki. Najwyraźniej czytelnikom, słuchaczom i widzom mediów, które się w to zaangażowały to się podoba, bo nie widać jakoś, by szczególnie głośno protestowali. Ten swoisty teatrzyk zbliża nas do sytuacji, w której media powoli będzie można zacząć dzielić jak literaturę, na "fiction" i "nonfiction" i nie przypadkiem "fiction" stawiam na pierwszym miejscu, bo szybko może zacząć zyskiwać przewagę. Rosnące podziały opinii publicznej i konkretne interesy, które sprawiają, że pewne kraje szczególnie chętnie się do tworzenia fake-newsów przyczyniają to jedno. Ale to co moim zdaniem jeszcze ważniejsze, to reakcja odbiorców, którzy nie tylko coraz częściej dają się nabierać i nakręcać, ale dla dobra swojej sprawy gotowi są owo nabieranie popierać. I nakręcają się jeszcze bardziej. Media to bardzo wrażliwy obszar działalności, który w interesie absolutnie wszystkich powinien być chroniony przed patologiami. I tak, owszem, przynajmniej w sferze informacyjnej powinien realizować misję. Jeśli komukolwiek wydaje się, że w świecie pełnym prowokacji, dezinformacji, przeinaczeń i fake-newsów będziemy lepszymi społeczeństwami, to powinien się głęboko nad sobą zastanowić. Kraje, którym nie uda się uchronić integralności swych mediów, ocalić ich poziomu i - owszem - przywiązania do prawdy, ryzykują dezorientację swoich obywateli, której skutki mogą być opłakane. Oczywiście media informacyjne podcinają gałąź, na której siedzą nie tylko ze względów politycznych. Robią o także ze względów komercyjnych i finansowych. Nie sposób nie zauważyć, że takie programy, jak ogromnie popularny w Stanach Zjednoczonych "The Daily Show", prezentujący newsy w sposób satyryczny, nie przyczyniają się do budzenia w widzach szacunku do faktów. I nie zwiększają w nich pragnienia, by o faktach mówić poważnie i wiarygodnie. Nie udajmy też, że zgoda mediów na masowe wykorzystywanie w reklamach wyposażonych w mikrofony "dziennikarzopodobnych" postaci, zadających "ekspertom" pytania na z góry opłacony temat, nie przyczynia się do dalszego upadku ich wiarygodności. Bo przyczynia się. I to poważnie. W historii z "10 sierotami" porusza fakt, że poza chęcią przyłożenia rządowi za wszelką cenę i dalszego kompromitowania go - a wraz z nim nas wszystkich - na arenie międzynarodowej, nie niesie za sobą nic więcej, nie broni żadnego publicznego interesu. Serio. Czy naprawdę może znaleźć się ktokolwiek, kto nie widzi, że o żadne dzieci ani przez chwilę tu nie chodziło? Gdyby prezydent i radni Sopotu chcieli rzeczywiście cokolwiek dobrego dla Syryjczyków zrobić, wybrana droga byłaby zapewne ostatnią, jaka przyszłaby im do głowy. Jasne było od początku, że chodzi o awanturę. OK, nie jestem co do zasady przeciwny awanturom w dobrej sprawie, ale muszą się przynajmniej opierać na jakichś faktach. Awantura wokół zmyślonej historii jest karykaturą samą w sobie. Jedyne do czego prowadzi to jeszcze więcej krzyku i wzajemnej nienawiści. Tego nam już nie brakuje. Jakieś inne propozycje?