Tymczasem, to właśnie środowiska spod znaku ogólnie rozumianego "złotego wieku polskich dziejów" ponoszą znaczną część odpowiedzialności za to, że do kryzysu związanego z uchodźcami nie jesteśmy ani jako państwo, ani jako społeczeństwo przygotowani. Długie lata wspierania rządu, który nie zadbał o właściwą organizację instytucji państwowych, nie poprawił dostępności służby zdrowia, nie interesował się rozległymi przestrzeniami polskiej biedy, który wreszcie nie prowadził skutecznej, aktywnej polityki zagranicznej, mają i takie właśnie konsekwencje. Być może gdyby Polacy zarabiali więcej, gdyby znacząca część wyprowadzonych z kraju przez zagraniczne instytucje finansowe, czy handlowe miliardów złotych tu pozostała, bylibyśmy wszyscy spokojniejsi i bardziej otwarci na innych. Być może gdyby inni nieco lepiej znali i rozumieli nasze racje, bardziej liczyliby się z naszym zdaniem. Osobliwemu moralnemu szantażowi, sugerującemu, że o sprawie uchodźców nie można dyskutować, towarzyszą naprawdę zaskakujące argumenty. Oto nagle "elity" zauważają, że mamy demograficzny problem i to właśnie uchodźcy mogą go złagodzić. Proszę państwa, pracowicie importowaliście do polski rewolucję seksualną, mit kariery za wszelką cenę, konsumpcyjny styl życia, głusi na argumenty, że to doprowadzi do spadku dzietności. Teraz promujecie wszelkie możliwe "antyprzemocowe", czy "równościowe" ataki na rodzinę, które ten proces tylko pogłębią. Wasza troska o problemy demograficzne jest spóźniona i fałszywa. Czemu też wcześniej nie było słychać z waszej strony wezwań do sprowadzenia do kraju Polaków ze wschodu? Cieszę się, że przy okazji zauważyliście potencjał tysięcy parafii, tradycyjnej formy organizowania się społeczeństwa, która w chwilach kryzysu może się przydać. Czy to oznacza, że już nie bawi was ten śmieszny rysunek Polski zastawionej czarnymi kościołami? Chwilowo kościoły są ok? Szef Komisji Europejskiej Jean Claude Juncker wypomniał nam dziś 20 milionów Polaków żyjących na emigracji, z różnych stron słychać wezwania do solidarności, którą przecież Europa ćwierć wieku temu nam okazała. Te wezwania rezonują zresztą także w kraju. Cóż, trudno o lepsze potwierdzenie sensu, jaki ma konsekwentnie i stanowczo prowadzona polityka historyczna. To za jej sprawą i w Polsce i poza jej granicami powinno być jasne, że nie mamy do spłacenia żadnych "długów" z czasów transformacji. Wręcz przeciwnie, pomoc okazywana "Solidarności", przyjęcie nas do NATO i Unii Europejskiej były w najlepszym wypadku spłatą części długów, jakie Europa i Ameryka zaciągnęły po wojnie zostawiając nas, sojuszników po sowieckiej stronie, skazując na biedę i zniewolenie. A potem solidarność okazywaliśmy już choćby wysyłając naszych żołnierzy na wojnę z terroryzmem. Jeśli teraz mówi się o potrzebie naszej solidarności wobec kryzysu migracyjnego, to wiążmy ją z ważną dla nas obecnie solidarnością energetyczną, czy solidarnością w dziedzinie bezpieczeństwa, w obliczu rosyjskiego zagrożenia. Takie na przykład hasło "jeśli obozy dla uchodźców, to wraz z bazami NATO" może wydawać się zaskakujące, ale tylko na pierwszy rzut oka. Polityka, to polityka... Pisałem przed tygodniem i powtórzę to dziś, że los uchodźców nie jest mi obojętny, że musimy włączyć się w rozwiązanie tego problemu. Nie uważam też, jak niektórzy po prawej stronie, że "nigdy i za żadną cenę" nie możemy nikogo przyjąć. Uważam jednak, że walenie społeczeństwa pałą ksenofobii po głowie, czy wykręcanie rąk na arenie międzynarodowej to najgorsze z możliwych sposobów przekonywania. W przeciwieństwie do niemal zawodowych "polono-sceptyków" jestem przekonany, że możemy okazać dobrymi gospodarzami dla tych, którzy zechcą się u nas osiedlić. Problem w tym, czy zechcą i kto to będzie. Uchodźcy dążący do Niemiec o żadnej Polsce nie chcą słyszeć, im ktoś powiedział, że to Niemcy są rajem i tylko ten kraj ich interesuje. Jeśli trafią do nas osoby o podobnym nastawieniu, będziemy musieli trzymać ich w obozach i pod strażą. Nie rokuje to dobrze. Być może powinniśmy więc faktycznie rozmawiać jeszcze o przyjęciu uchodźców bliższych nam kulturowo i religijnie... Przy całej tej dyskusji warto zwrócić uwagę na to, jak traktowane są Węgry, kraj, który ośmielił się wybrać sobie na premiera Victora Orbana. Europa od tego czasu Węgier nie lubi, nasze "elity" także, sami zresztą z dużą rezerwą podchodzimy do rosyjsko-węgierskiego zbliżenia, ale to co niektórzy piszą o tym kraju tylko dlatego, że próbował w sprawie uchodźców postąpić zgodnie z unijnym prawem, naprawdę zadziwia. Węgrzy jako "zmęczona rasa, która dąży do samounicestwienia... coraz bardziej zamknięci (w) swojej uszkodzonej puli genowej" - to nie cytat z jakiegoś anonimowego hejtera, to fragment bloga dawnej gwiazdy TVP. Łatwo o nienawiść, prawda? A przecież ani zdjęcia uchodźców rzucających na tory oferowaną im wodę i jedzenie, ani zdjęcia węgierskiej kamerzystki kopiącej uciekinierów, nie pokazują całej prawdy... Kto pamięta, że to Węgrzy w 1989 roku pierwsi otworzyli Niemcom ze wschodu drogę na zachód? Próba rozwiązania kryzysu na "rympał" na zasadzie przymusowo narzuconych kwot jest bardzo złym potwierdzeniem niedemokratycznych standardów panujących obecnie w Unii Europejskiej. W pośpiechu przecież zaniechano już nawet pozorów dyskusji i dążenia do kompromisu. To bardzo zły sygnał, któremu w imię naszych interesów, ale też w imię demokratycznej przyszłości Unii trzeba się sprzeciwiać. Tym bardziej, że szef Komisji Europejskiej, cytujący słowa papieża "nie lękajcie się" okazuje się arogantem, a nasz przewodniczący Rady Europejskiej, w wytartej na plecach od wcześniejszego ciągłego poklepywania marynarce, nie pierwszy raz gdzieś się schował.