Lutowy numer czasopisma "American Sociological Review" przynosi pracę dwóch socjologów University of California w Los Angeles, którzy między innymi badali czynniki wpływające na szanse filmów w wyścigu po oscarowe nominacje. W sam raz w przeddzień ogłoszenia tegorocznych nominacji pracę tę opublikowano w sieci, dzięki czemu będziemy mogli szybko sprawdzić, jak wskazane przez nich mechanizmy sprawdzą się w praktyce.Gabriel Rossman i Oliver Schilke przeanalizowali dane z 25 lat, by ustalić jakie czynniki przekładają się na uwagę i zainteresowanie członków Academy of Motion Picture Arts and Sciences. Ich wnioski nie zaskakują, producenci filmowi ryzykują podobnie jak polityczni lobbyści, jeśli postawią na właściwego kandydata mają szanse na zyski, jeśli się pomylą, ich portfel ucierpi. Badacze użyli modelu tak zwanej loterii Tullocka, w której wszyscy uczestnicy składają oferty i zarówno ten kto przegrywa, jak i ten, kto wygrywa musi pieniądze wpłacić. Na jej podstawie opracowali algorytm, wskazujący, kto ma największe szanse. Mówiąc w uproszczeniu, analiza podobieństwa nowego filmu do tych wcześniej nominowanych, pokazuje czego tym razem można się spodziewać. Taki rachunek ryzyka każdy producent musi sobie przeprowadzić. W przemyśle filmowym nie można mieć od razu wszystkiego. Filmy skrojone pod gust masowej widowni zwykle nie budzą entuzjazmu branży. Te, które mają trafić w gust członków Akademii Filmowej, raczej nie przyciągają tłumów. Przynajmniej do czasu... ogłoszenia oscarowych nominacji. Te filmy, które trafiają na listę szybko nadrabiają zaległości, wpływy gwałtownie rosną nawet jeśli ostatecznie, żadna statuetka im nie przypadnie. Zdaniem socjologów, widownia może i nie przepada za oscarowymi, trudnymi i smutnymi zwykle filmami, ale lubi same Oscary, jako takie. Dlatego po nominacjach zwraca uwagę na to, co wcześniej przegapiła. Brak nominacji z kolei to dla wielu innych bolesne potwierdzenie, że postawili na złego konia. Analiza zawartych w Internet Movie Database (IMDb) danych 3 tysięcy filmów nominowanych do Oscara w latach 1985 - 2009 pokazała, że są gatunki "skazane na sukces". Dramaty wojenne, filmy historyczne, czy biografie znacząco częściej trafiają na upragnioną listę. Jeśli ich tematem są intrygi polityczne, niepełnosprawność, zbrodnie wojenne, czy sam show bussines, ich szanse rosną jeszcze bardziej. Do tego dochodzą jeszcze takie szczegóły jak termin premiery (najlepiej pod koniec roku, około Bożego Narodzenia) i producent (najchętniej niezależna wytwórnia wchodząca w skład jednego z czołowych studiów filmowych). Spojrzenie w tabele wydatków i wpływów na samym amerykańskim rynku pokazuje, że przeciętnie udany film rodzinny lub science-fiction, który ma premierę na wiosnę i... niemal żadnych szans oscarowych, zarabia średnio 32 miliony dolarów. Film z nieco większymi ambicjami daje przychód przeciętnie na poziomie 28 milionów dolarów. Jeśli film spełnia większość oscarowych warunków, bez nominacji zarobi już jednak tylko 24 miliony dolarów. Już jedna nominacja podniesie jednak tę kwotę do poziomu 40 milionów, a pięć nominacji wywinduje go do sumy średnio nawet 92 milionów dolarów. Czyż można się dziwić, że zwiększono ostatnio liczbę nominacji w kategorii najlepszego filmu? Autorzy badań, choć porównują mechanizmy rządzące politycznym lobbingiem i produkcją "oscarowych" filmów, podkreślają zdecydowaną różnicę wpływu obu zjawisk na życie społeczne i kulturalne. O ile w przypadku lobbystów dostrzega się głównie negatywne dla demokracji skutki ich działań, z Oscarami jest inaczej. Nadzieja na zaszczyty i pieniądze związane ze złotymi statuetkami sprawia, że w Hollywood wciąż podejmuje się ryzyko, produkuje się filmy wybitne, nie wpisujące się w masowy gust. I choćby dlatego wciąż warto te oscarowe nominacje śledzić. Tym bardziej, że i filmy spełniające na pozór wiele z powyższych warunków, historyczne biografie kręcone przez znanych reżyserów, czasem przepadają bez śladu. Kto by pomyślał... Grzegorz Jasiński - RMF FM