Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. To polskiemu rządowi, komisji Millera i sprzyjającym im mediom zależy na ostatecznym zadeptaniu i zapomnieniu tej sprawy. To jest jedna, szeroka, mocna i zjednoczona strona tego konfliktu. Jedna strona. A przecież w dobrze pojętym własnym interesie zawsze warto wysłuchiwać argumentów obu stron. "Smoleńska" decyzja premiera Donalda Tuska praktycznie wyłączyła Polskę z Unii Europejskiej i NATO - dwóch instytucji, które mają być gwarantem naszej suwerenności. Jeśli w tamtej sytuacji nie zwróciliśmy się do Brukseli o pomoc w badaniu przyczyn katastrofy, w jakiej sytuacji moglibyśmy to uczynić? I proszę nie mówić mi nic o wojnie, bo w chwili wrogich działań wobec Polski możemy mieć przecież rząd, który nie uzna ich za wojnę. I co wtedy? Pewnych faktów nie odwrócimy, życia ofiarom nic nie przywróci. Międzynarodowych strat związanych z takim a nie innym postępowaniem po katastrofie też już nie nadrobimy. Ale w interesie obywateli nie należących do "rządu, komisji Millera i sprzyjających im mediów" pozostaje stałe i ciągłe domaganie się wyjaśnienia tego, co wciąż pozostaje niejasne. Istnieje poważne podejrzenie, że to państwo nie zdało egzaminu przed i po katastrofie. To państwo w dokładnie takiej samej postaci trwa. Osoby, które za nie odpowiadają, rządzą nadal. Jakie mamy gwarancje, że w przyszłości zachowają się lepiej? Zakończona wczoraj druga smoleńska konferencja była okazją do postawienia wielu pytań. Naturalnym adresatem tych pytań są: rząd, prokuratura i komisja, kiedyś Jerzego Millera, teraz Macieja Laska. Nie mam żadnych wątpliwości, że właśnie tam ta konferencja była bardzo dokładnie śledzona. Doktor Lasek zresztą pośrednio to dziś w Kontrwywiadzie RMF FM przyznał. Opisywanie jej w mediach jako tylko i wyłącznie kabaretu miało zaś na celu zwolnienie rządu, prokuratury i komisji Laska z obowiązku odpowiedzi. Temu samemu zresztą służyła wcześniej kampania przeciwko ekspertom zespołu Antoniego Macierewicza. Jeśli się bardzo chce, wszystko można wyśmiać, więc ci, którzy całą wiedzę o konferencji smoleńskiej opierają na wspomnieniach o parówkach czy aluminiowych puszkach, powinni zdawać sobie sprawę z tego, że ich wiedza jest żadna. Naukowcy w swojej codziennej pracy często chwytają się prostych analogii i zwykle ci, którzy ich słuchają, bardzo to sobie chwalą. Nie wszyscy o tym wiedzą, bo nie wszyscy byli w swoim życiu na wykładzie z fizyki. Rechot zrodzony z niewiedzy kompromituje jednak tylko rechoczącego. Zaprezentowane przez dwa dni prace, dotyczące nie tylko brzozy, zachowania skrzydła czy obrażeń ofiar, ale także uwarunkowań prawnych całego procesu badania katastrofy, stawiają tezy, które przeważnie stoją w sprzeczności z twierdzeniami MAK czy komisji Millera. Dlatego z chwilą ich postawienia w naturalny sposób stają się pytaniami. W interesie nas wszystkich jest uzyskanie na te pytania odpowiedzi. Jeśli komisja rządowa nie ma wątpliwości, co do własnej pracy, nie powinna mieć problemu, by te odpowiedzi sformułować. I nie ograniczać się do powtarzania, że druga strona nie miała dostępu do materiału dowodowego i nie przedstawia nowych dowodów. Bo to nic nie oznacza. Może trzeba tych, którzy wciąż chcą te materiały badać, po prostu do nich dopuścić. Jak rozumiem, zapowiedziane dziś przez szefa tej komisji uruchomienie specjalnej strony internetowej może być dobrą okazją. Polski rząd nie był w stanie nawet wyeksponować swoich krytycznych uwag do raportu MAK, nie podpisał się pod nimi w oczach światowej opinii publicznej, a przez udział pana Macieja Laska w jednostronnym filmie National Geographic nawet ten raport MAK uwiarygodnił. Podobnie jak wielu innych spraw związanych z tą katastrofą, nie sposób tego zrozumieć. Tak, jak nie można choćby zrozumieć, dlaczego nie wykonano w Polsce sekcji zwłok ofiar. Może na tej stronie internetowej ktoś wyjaśni, czyja to była decyzja. I może ktoś też wyjaśni, jaki właściwie "dostęp" do materiału dowodowego miała komisja Millera, skoro wrak i czarne skrzynki są wciąż w Rosji. A tak przy okazji, autor pamiętnego artykułu "Dziękujemy wam, bracia Moskale" został niedawno rzecznikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. To ciekawa decyzja, biorąc pod uwagę fakt, że czas dość boleśnie zweryfikował wszelkie tezy o rzekomym "ociepleniu" między Rosją a Polską, które miało wtedy nastąpić. Powołanie na rzecznika kogoś, kto wykazuje się tak kiepskim rozeznaniem w sprawach polityki międzynarodowej, właściwie trudno nawet skomentować. Można domyślać się natomiast, jaki sygnał daje w ten sposób MSZ swoim obywatelom, także w sprawie Smoleńska. Wbrew temu, co usiłuje się wmówić osobom, które nie mają problemu z rządową wersją wydarzeń, to nie wyśmiewanie argumentów strony przeciwnej, ale merytoryczna debata może ostatecznie wyjaśnić pewne wątpliwości. I tego jedne czy drugie niepoważne zachowania niektórych adwersarzy nie zmienią. Jeśli chcemy Polski nie podzielonej smoleńskim murem, żądajmy takiej dyskusji, bez warunków wstępnych. My, obywatele możemy tylko na tym zyskać. Grzegorz Jasiński, RMF FM