Nadzieje na "dobrą zmianę", towarzyszące najpierw prezydenturze Andrzeja Dudy, a potem samodzielnym rządom koalicji pod przewodnictwem PiS, były duże. Można powiedzieć nawet, że bardzo duże. Co najmniej tak duże, jak obawy, lęki i przede wszystkim złość tych, którzy wcześniej "nie mieli z kim przegrać" i chcieli, żeby na powrót "było tak jak było". Widać dziś wyraźnie, że Prawo i Sprawiedliwość wszystkich tych nadziei nie spełniło, podobnie jak nie spełniły Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry i Porozumienie Jarosława Gowina. Problem w tym, czy spełniło ich wystarczająco wiele, by utrzymać się u władzy. Sondażowo wygląda na to, że tak. Od czego by zacząć? Oczywiście od 500+, ukochanego dziecka PiS i przeklętego bękarta dla Platformy Obywatelskiej. Ten program pokazał Polakom, że obietnice mogą zostać spełnione bez ruiny budżetu. Opozycja chciała jeszcze przekonać wszystkich, że PiS w sumie ich oszukał, bo 500+ miało być na każde dziecko, ale temat ostatecznie zamknęła piątka Kaczyńskiego. Atuty tego programu mają charakter praktyczny i symboliczny. Dla tych, którzy pieniądze dostają sprawa jest oczywista, dla tych którzy swoje dzieci już odchowali, pozostaje atrakcyjna idea wspierania rodzin, przywracania im godności. Jeśli te pieniądze przedtem przepadały, lepiej niech trafiają tam, gdzie się naprawdę przydadzą. Nikt poza Zjednoczoną Prawicą nie zagwarantuje wiarygodnie, że program w obecnej formie zostanie. Nie tylko ze względu na to, że oni po prostu dają, ale też dlatego, że dbają, by było z czego brać. Polityka historyczna to kolejne hasło, z którym PiS i spółka wygrywały wybory 2015. Tu bilans zysków i strat nie jest już tak oczywisty, o ile dla ich wyborców nie ma pytania, po co to robić, pytanie "jak" owszem wciąż wisi w powietrzu. Nad szczegółami, od nowelizacji ustawy o IPN, przez przejęcie Muzeum II Wojny Światowej, po działalność Polskiej Fundacji Narodowej można oczywiście dyskutować, czasem nawet trzeba, jednak dla osób przywiązanych do tradycyjnego wymiaru słowa "patriotyzm" koalicja rządowa wciąż ma konkretną ofertę. Mówiąc wprost, ludzie, którzy nie rozumieją dlaczego mieliby się za swą Ojczyznę przede wszystkim wstydzić, dlaczego mieliby nie bronić jej dobrego imienia, dlaczego mieliby ustępować przed każdą obcą narracją, nie mają poza PiS et consortes żadnej opcji. Wystarczająco długo za poprzednich rządów nasłuchali się o geograficznym kontekście "polskich obozów", o tym jak archaiczne jest narzucanie się innym z tym swoim cierpiętnictwem, by uwierzyć, że komuś "z tamtej strony" zależy. PiS może i nie jest tu najbardziej zręczny, ale przynajmniej się stara. Może w kolejnej kadencji pójdzie mu lepiej. W sytuacji, gdy swoją konsekwentną politykę historyczną prowadzą Niemcy i Rosja, Francja, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i owszem Litwa i Ukraina także, nie ma żadnego racjonalnego argumentu, który miałby nas skłonić do jej zaniechania. I nie ma w tym żadnego nacjonalistycznego rewizjonizmu. Po PiS-owskiej stronie politycznego sporu nie ma co do tego wątpliwości. Kolejna sprawa to Trybunał Konstytucyjny i reforma sądownictwa, sprawy mobilizujące nieporównanie mniejszą grupę wyborców, wobec których wypada jednak mieć swoje zdanie. Co do Trybunału sprawa jest w sumie jasna, to Platforma Obywatelska przed wyborami zaczęła majstrować przy jego składzie i - wbrew ostrzeżeniom nawet liberalnej prasy - wybrała "sobie" dwóch nadprogramowych sędziów. Wszystko, co nastąpiło potem, było już tylko reakcją. Może i daleko idącą, ale przecież "sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało". Nie da się z kolei ukryć, że reforma sądownictwa się nie powiodła, można tylko dyskutować, czy najbardziej przyczyniły się do tego błędy resortu Zbigniewa Ziobry, upór środowiska sędziowskiego, czy też presja Komisji Europejskiej. Opinia o sądownictwie jednak pozostaje kiepska i paradoksalnie, informacje o "fermie trolli" jeszcze tę opinię wzmacniają. Mam wrażenie, że wyborcy PiS nie oczekują, by sądy były "czyjeś", raczej chcieliby takich sprawiedliwych. Na razie nie mają czego chcieli. Ale powrót do tego "jak było" też nie nęci. Hasła o upadku praworządności, o totalitaryzmie, dyktaturze, wiszącym nad nami niemal stanie wojennym zbywane są - w najłagodniejszej wersji - wzruszeniem ramion, w mniej łagodnej - uznawane za aberrację. No dobrze, a służba zdrowia, edukacja, smog itd.? Cóż, w tych tematach wszyscy coś tam obiecują, wszyscy jednak (poza młodą lewicą) mają równocześnie coś za uszami. I powiedzmy szczerze, nie mają realnego pomysłu, co zrobić. Przynajmniej takiego pomysłu, który mógłby wyborców porwać. W tych sprawach, jeśli nawet PiS nie punktuje, mam wrażenie, że też nie traci. A już na pewno nie wśród swoich wyborców. Ale to już moja opinia. Podobnie, jak rosnące przekonanie, że radykalna reforma choćby usług publicznych to program wymagający jakiejś ponadpartyjnej zgody. Na razie wciąż jest na nią za wcześnie. Może dojrzejemy do tego po wyborach... CDN.