Nie da się dalej udawać, że Donald Tusk świetnym premierem jest. Nie da się wszystkich jego błędów tłumaczyć działaniami opozycji, która równocześnie jest destrukcyjna i... słaba. Nie da się twierdzić, że chciał dobrze, tylko po drodze coś jakby się... nie udało. Obiecywał, nie wyszło. Postanowił, nie dał rady. Zapewnił, okazało się, że jest inaczej. Wściekł się, zostało po staremu. Zapowiadał, że bardzo precyzyjnie wyjaśni, a tu nadal nie wiadomo jak jest. Panie i panowie, czy ktoś jeszcze ma złudzenia co do istnienia odzienia premiera? Ja wiem, że wiele osób, które duszę oddały Platformie Obywatelskiej, nie może sobie wyobrazić politycznej zmiany w tym kraju, ale jeśli postawiło się na złego konia, trzeba w końcu pogodzić się z porażką. Nie wszyscy chwalcy premiera przecież twierdzili, że jest geniuszem, nie wszyscy muszą więc aż tak czerwienić się ze wstydu. Część może, jak to w przeszłości bywało, przyznać się do błędu, pożalić się, że przeszacowali, przesadzili z zaufaniem, wiecie rozumiecie, przeinwestowali. I może jakoś rozejdzie się po kościach. Premier miał być świetny, ale nie jest nawet przeciętny. I nigdy nie był. Wielu Polaków widziało to już w 2005 roku, ale zostali dwa lata później przegłosowani. I w następnych latach przegłosowano ich jeszcze kilka razy. Czy w 2012 roku dalej musimy ponosić tego skutki? Zręczny w eliminowaniu politycznych konkurentów, Donald Tusk nie potrafi wiele więcej. Nie ma wizji, nie ma charyzmy, nie ma planu, który mógłby pchnąć Polskę do przodu. Co gorsza, pod jego rządami Platforma Obywatelska wydobywa z siebie raczej gorsze niż lepsze cechy. Nie chce mi się wierzyć, że wielu zacnych ludzi należących do tej partii wciąż tego nie dostrzega. Rachunek zaniedbań minionych lat dopiero przyjdzie nam poznać, ale w ostatnich tygodniach zobaczyliśmy dokładnie, co to oznacza, gdy premier bierze się do roboty. Pisałem już o tym i nie chce się powtarzać. Można odnieść wrażenie, że nawet Donald Tusk nie może być tak krótkowzroczny, by nie dostrzegać nadciągających skutków swoich ułomności. Chyba, że... no właśnie. Chyba, że jest w sobie z wzajemnością zakochany. A to stan bardzo niebezpieczny. Miłość ma bowiem swoją ciemną stronę. Mówiono o tym podczas niedawnego zjazdu amerykańskiego Society for Personality and Social Psychology. Okazuje się, że choć uczucie miłości jest wyjątkowo piękne i dobre z punktu widzenia osoby tym uczuciem obdarowanej, bywa przykre dla tych, którzy na tę miłość patrzą z boku. Nie chodzi przy tym tylko o zazdrość. Badacze z Florida State University pokazali, że osoby zakochane stają się często wręcz przykre dla osób, w których zakochane nie są. Owszem, badania dotyczyły zakochanych par, ale czy w przypadku miłości własnej na pewno jest inaczej? "Love Hurts" - głosi tytuł znanej piosenki. Wygląda na to, że nie ogranicza się to do samych zainteresowanych i nie wiąże tylko z przypadkami złamanych serc. Miłość nie tylko uszczęśliwia, ale i chroni go przed zagrożeniami z zewnątrz. Czyż premier ogłaszający, że w polityce jest w 100% samotny, podświadomie nie daje nam tego właśnie do zrozumienia? Afera wokół ACTA pokazała, że do świadomości coraz większej części obywateli zaczyna docierać wrażenie, że rząd nie działa na ich korzyść. Zaczyna też rosnąć przekonanie, że samemu muszą upomnieć się o swoje. Media, które w demokracji służą do kontrolowania władzy, wyraźnie sobie z tym nie radzą, nie potrafią być "czwartą władzą". Umiejętność kształtowania opinii publicznej jeszcze się w nich tli, ale umiejętności kontrolowania sceny politycznej nie mają już żadnej. Nie chodzi mi przy tym o to, by z całych sił powstrzymywać opozycję przed powrotem do władzy (to najłatwiejsze), ale o to, by sprawdzać działania obecnej, rzeczywistej władzy, która ma pod swoją kontrolą niemal wszystko. Pan premier nie zaproponował Narodowi żadnych reform, które zmierzałyby do unowocześnienia i lepszej organizacji państwa, do stworzenia przejrzystych reguł, redukcji zbędnych wydatków, choćby na biurokrację. Proponuje reformy, które mają obciążyć nasze kieszenie większymi podatkami, zmusić nas do dłuższej pracy czy choćby ograniczyć oczekiwania wobec służby zdrowia. Za chwilę wejdzie w życie kolejna reforma edukacji, która budzi entuzjazm chyba tylko w gmachu Ministerstwa Edukacji Narodowej. Czy możemy sobie jeszcze pozwolić na rządy premiera, który myśli tylko o sobie? Pytam retorycznie. Grzegorz Jasiński, RMF FM