Dziś tamte liczby przyjęlibyśmy w ciemno, na to jednak, że szybko powrócą, się nie zanosi. Z perspektywy czasu widać, że pierwszą falę pandemii udało nam się faktycznie przejść względnie łagodnie, niestety, tym bardziej wyraźna staje się perspektywa, że poważne kłopoty możemy mieć dopiero teraz. Mimo całego okołowyborczego szaleństwa, mimo codziennych deklaracji opozycji o tym, jak bardzo rząd sobie nie radzi, przez pierwsze pół roku pandemii mogliśmy mieć wrażenie, że jest pomysł na to, co robić i rząd z grubsza ogarnia sytuację. Owszem, były wątpliwości, spory i kontrowersje, ale - że użyję terminu z czasów PRL - ogólny kierunek, w którym powinniśmy iść, wydawał się słuszny. Proponowane działania przyniosły spodziewane wyniki, szpitale nie zostały przeciążone, a pandemia praktycznie nie zwiększyła w Polsce przeciętnej liczby zgonów. Owszem, słyszeliśmy zapowiedzi drugiej fali epidemii, ale po pierwsze nie wiedzieliśmy, jak będzie wysoka, po drugie chcieliśmy wierzyć zapewnieniom, że doświadczenia z wiosny i lata pomogą nam jesienią. Jesienią stało się jednak coś niespodziewanego. Po pierwsze druga fala pandemii uderzyła - nie tylko w Polsce, ale niemal wszędzie - z dużo większą siłą, niż nam się wydawało, że może uderzyć. Po drugie, rząd najwyraźniej przestał dawać dowody na to, że sytuację ogarnia, nie mówiąc już nawet o tym, by miał ją pod kontrolą. Po trzecie wreszcie, trudno mieć wrażenie, że doświadczenia półrocza z pandemią doprowadziły do lepszej organizacji służby zdrowia i służb sanitarnych. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że gonią resztkami sił. Wiem, że opozycja, powtarzając już od ponad pół roku, że rząd sobie z pandemią nie radzi, rozstała się z wiarygodnością już dawno. Problem w tym, że akurat teraz - jak ten zepsuty zegarek, który dwa razy na dobę pokazuje właściwą godzinę - może mieć rację. Widzą to i czują już praktycznie wszyscy. O ile w marcu gabinet premiera Mateusza Morawieckiego podejmował szybkie i stanowcze decyzje, które - w moim przekonaniu - pomogły nam wszystkim się ochronić, teraz jest dramatycznie, może nawet o trzy tygodnie, spóźniony. Nie wiem przy tym, jak to jest możliwe w sytuacji, gdy przecież musiał sobie zdawać sprawę, żeśmy się nadmiernie przez lato rozdokazywali, a powrót dzieci i młodzieży do szkół jest - bo musiał być - rodzajem eksperymentu na żywym organizmie. Wiem, że rekonstrukcja gabinetu, do której rządzący obóz miał w końcu prawo, nie przebiegała tak gładko, jak PiS by chciał, ale wydawało się, że przecież pandemii z oka nie spuści. A jednak. Druga fala pandemii szaleje niemal wszędzie, gotowych recept nie ma nigdzie, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nas, tu i teraz, zostawiono nieco na pastwę losu. Wiemy i chyba generalnie akceptujemy, że rząd nie zamierza po raz kolejny zamykać gospodarki, nie wiemy jednak, jaki ma alternatywny plan. Bo jakiś przecież mieć musi, prawda? Czy nie mamy wyjścia i musimy przygotować się na wariant szwedzki? Dzisiejsze, nieoficjalne informacje o rychłym wprowadzeniu obostrzeń nie uspokajają, bo chyba zaczynamy sobie zdawać sprawę, że zanim będzie lepiej musi być jeszcze gorzej. O ile gorzej? Przecież gwałtownie większa liczba zakażeń przełoży się na większą liczbę zmarłych i to zapewne już w przyszłym tygodniu. Dziś mamy w Krakowie więcej nowych zakażeń, niż przez znaczną część wakacji dziennie w całym kraju. Jak długo to potrwa? Jak wysoko sięgnie? Kiedy możemy liczyć na to, że - tym razem na niestety zdecydowanie wyższym poziomie - krzywa zacznie się wypłaszczać? Nie wydaje się, byśmy mieli jeszcze czas na długie deliberacje. Chciałbym od razu wyjaśnić, że naprawdę nie miałbym nic przeciwko temu, by informacje o pandemii okazały się bzdurą, albo przynajmniej związane z nią lęki były znacznie przesadzone. Niestety, doniesienia ze świata i dostępna literatura naukowa raczej na to nie wskazują. Owszem, można dyskutować o tym, jak reagować, jaką zastosować strategię, jednak reagować trzeba. I teraz to już, szybko. Nawet jeśli mamy wątpliwości. Jeśli miałbym o coś do koronasceptyków apelować to o to, by stosowali się do zaleceń sanitarnych i nosili maseczki. Mogą być z napisem "Nie wierzę w Covid", nie ma żadnego problemu. Musimy przez to wszystko przejść razem.