Nie jestem i nigdy nie byłem wielbicielem prezydenta Baracka Obamy, nie oceniam go jednak aż tak nisko, bym miał podejrzewać, że posłucha NYT i faktycznie będzie starał się dyscyplinować Polaków. Być może powie to i owo, przede wszystkim jednak zadba o to, by szczyt w Warszawie zakończył się sukcesem. Barack Obama jest w tej fazie swej prezydentury, w której liczy się tylko jedno, to co Amerykanie nazywają "legacy", czyli dziedzictwo. W skrócie to, czym Obama zapisze się w historii. Umocnienie NATO po okresie ustępowania pod rosyjską presją może być istotnym elementem owego dziedzictwa. Po wyjątkowo bogatej w wewnętrzne konflikty, defensywnej na arenie międzynarodowej i nie dość obfitej w oznaki "hope" i "change" prezydenturze Barack Obama w nadziei na uratowanie "legacy" zdecydował się już na porozumienia z tak miłującymi demokrację reżimami, jak Iran i Kuba. Mimo histerii liberalnych i antypolskich środowisk, nie sądzę, by chciał w kontaktach z Warszawą stawiać na podkreślanie różnic. Wystawiałoby go to na zbyt łatwy cel niemałej armii krytyków. Słowa w Warszawie mogą więc paść różne, najważniejsze jednak, jakie faktycznie zapadną decyzje. To za nie powinniśmy wszyscy, ci którzy życzą dobrze naszej Ojczyźnie, mocno trzymać kciuki. Bo od nich zależy w dużej mierze przyszłość nasza i naszych dzieci, bez względu na to, po jakiej stronie polsko-polskiego sporu się znajdujemy. Zachwyty nad tym jak mocno NYT uderzył w Jarosława Kaczyńskiego pisząc o zachowaniu jak "klon Putina" są aberracją, podobnie jak wcześniejsze, głośno wyrażane nadzieje, że Obama do Warszawy nie przyjedzie, a sam szczyt zostanie gdzieś przeniesiony. Myśliciele z NYT kończą swój przenikliwy tekst uwagą, że "polskiemu rządowi trzeba powiedzieć, że sojusz, którego ochrony się domaga nie sprowadza się tylko do obrony terytorium, ale CO PRAWDOPODOBNIE WAŻNIEJSZE, obrony wspólnych wartości". Cóż, my którzy żyjemy w tym miejscu Europy wiemy doskonale, że bez obrony terytorium o żadnej obronie wartości nie może być mowy. Ani naszych, ani waszych, ani wspólnych. Miejmy więc nadzieję, że przywódcy państw Sojuszu zdecydują się na rzeczywiste zwiększenie potencjału obrony i odstraszania NATO. A pod jego parasolem będziemy mogli w sprawie wartości i demokracji spierać się nadal do woli.