Naturalny sposób zainteresowania polityką osób, które chcą korzystać tylko z czynnego, nie z biernego prawa wyborczego, powinien być następujący: mam oto jakieś poglądy i przekonania, wyznaję pewne zasady, kieruję się pewnymi nakazami moralnymi, coś uważam za słuszne, wybieram sobie partię, która w największym stopniu to wszystko, co jest mi bliskie, reprezentuje. Popieram ją tak długo, jak spełnia moje standardy. Cóż, może i kiedyś rzeczywiście tak było, współcześnie najczęściej już tak nie jest. I dotyczy to nie tylko Polski. Silna polaryzacja polityczna sprawia, że zaczynamy się bardziej identyfikować z partiami niż przekonaniami i to tym pierwszym pozostajemy wierni, myślą, a często i wyborczym uczynkiem. Czasem, nawet nie do końca świadomie, rezygnujemy przy okazji z tego, co było kiedyś naszym drogowskazem. W coraz większym stopniu to nie nasze poglądy wskazują na partię, ale umiłowana partia dyktuje nam poglądy. Te w sumie dość oczywiste wnioski przywołuję dziś nieprzypadkowo. Naukowcom udało się bowiem to - jak twierdzą, po raz pierwszy - doświadczalnie potwierdzić. Badacze z Pennsylvania State University, Dartmouth College i University of Nebraska-Lincoln piszą na łamach czasopisma "American Journal of Political Science", że choć związki przekonań politycznych i światopoglądowych z wolą poparcia tej, a nie innej partii politycznej były już wielokrotnie, także naukowo, potwierdzane, nie było wciąż przekonujących dowodów na to, co z czego tak naprawdę wynika. Przeprowadzone przez nich eksperymenty wskazują, że w coraz większym stopniu ulubione partie sterują naszymi przekonaniami i to one - w swoim własnym interesie - skłaniają nas do tych wszystkich łamańców intelektualnych, mających usprawiedliwić takie, czy inne polityczne wolty, czy afery. W Polsce znamy to doskonale pod hasłem "moralności Kalego", zagranica najwyraźniej musi do uświadomienia sobie tego dojrzeć. Patrzymy na to, co się dzieje przez ideologiczną lupę i tak naginamy swoje pryncypia i zasady, by wciąż z przekonaniem o czystym sumieniu popierać tych, których lubimy i sprzeciwiać się tym innym. Takie przykłady płyną z lewa i z prawa, ze strony liberalnej i konserwatywnej. Amerykanie badali to na przykładzie niespełna 2 tysięcy osób z USA i około 400 Australijczyków, których poproszono o wypełnienie kwestionariuszy wskazujących na przekonania światopoglądowe i ujawnienie swych politycznych sympatii. W ankietach pytano wprost o fundamenty moralne, których listę sformułował amerykański psycholog społeczny Jonathan Haidt, pytania dotyczyły pojęć troski, sprawiedliwości, lojalności, autorytetu oraz świętości. Analiza danych przyniosła coś zaskakującego. Okazało się, że na podstawie wskazań dotyczących fundamentów moralnych można było tylko do pewnego stopnia przewidzieć polityczne sympatie, natomiast fakt popierania takiej, a nie innej opcji politycznej pozwalał w dwa lub nawet trzy razy większym stopniu określić opinię na temat spraw moralności. Autorzy pracy zaryzykowali nawet twierdzenie, że znajomość politycznych sympatii danej osoby pozwala w bardzo dużym stopniu poznać jej opinie na bardzo wiele tematów. Kto wie, może to właśnie nieformalne partyjne afiliacje stają się najcenniejszą z naszych danych osobowych? Niestety, autorzy pracy nie dają recepty na to, co możemy z tym problemem zrobić. A przecież rozumiemy, że to jest problem, prawda? Sugerują tylko, że choć żadna ilość informacji ideologa nie zmieni, otwarcie się na informacje, większa gotowość do ich kwestionowania może nasze uprzedzenia nieco zrównoważyć. Cóż, wypada więc mieć nadzieję, że nieco przebudowana scena polityczna trochę nam to ułatwi. Pojawienie się w parlamencie Lewicy i Konfederacji nie musi wszystkich cieszyć, ale może wprowadzić w dotychczasowy podział władza-opozycja pewne zaburzenie, które zmieni dychotomiczny obraz i zmusi nas do myślenia. To z kolei może - i powinno - sprawić, że będziemy zarówno wobec władzy, jak i opozycji bardziej wymagający. I jednym, i drugim się to od nas należy. Choć tamtym oczywiście bardziej... Grzegorz Jasiński