Poczułem się wezwany do tablicy przez mojego szanownego sąsiada z Interii, Romana Graczyka, który w swoim ubiegłotygodniowym tekście odnosi się do mojego tekstu. Zachęcam oczywiście do lektury obu, ale w skrócie i uproszczeniu oś sporu przedstawiłbym następująco, ja wyraziłem nadzieje, że w obliczu takich wydarzeń, jak zamach w Londynie Bruksela da sobie w końcu spokój z drugorzędnymi awanturami, w tym czepianiem się Warszawy w sprawie "praworządności", Roman Graczyk wyraził nadzieję, że nie da sobie spokoju, a rząd PiS w tej dziedzinie nie będzie całkowicie bezkarny. Graczyk podkreśla przy tym, że to Unia Europejska stoi na straży zasad, na których oparty jest zachodni ład ustrojowy, w tym rządów prawa. "Rząd PiS" tymczasem tych zasad nie przestrzega, a organizujący zamachy dżihadyści chcą je obalić.Pozostając przy swoim zdaniu od razu podkreślę, że nie mam nic przeciwko idei, że to Unia Europejska stoi na straży zasad. Niestety nie mam w sobie tyle optymizmu, by uznawać, że to wciąż te same zasady, co kiedyś. Nie mam nic przeciwko temu, by zarówno "rząd PiS", jak i dowolny polski rząd, a także dowolny rząd dowolnego kraju Unii Europejskiej nie mógł się czuć bezkarny. Tyle, że nie widzę dowodów na to, by rządy, które aktualnemu układowi sił w Brukseli pasują, miały z eurobiurokracją jakiekolwiek problemy. Także polskiemu rządowi PO-PSL nie pogrożono palcem, gdy sobie sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybierał na zapas. O rządzie Luksemburga, który pod kierunkiem obecnego szefa Komisji Europejskiej miał pomagać wielkim międzynarodowym koncernom optymalizować podatki, już nawet nie wspomnę. No, a co do samych rządów prawa, to mam wrażenie, że w niektórych dzielnicach najbardziej europejskich miast przeszły już z rąk do rąk. A sami dżihadyści tak naprawdę to chętnie się za rządami prawa opowiedzą, jeśli nastanie tu ich prawo. W istocie - jak już przyznałem - daleki jestem dziś od polemicznego nastroju. Tak naprawdę za europejskie uznaję między innymi to, że możemy mieć na te w końcu fundamentalne sprawy różne zdania i nie zgadzając się, wciąż dobrze czuć się w swoim towarzystwie. Brytyjczycy w niewielkiej większości uznali w referendum, że im to towarzystwo już nie pasuje i - choć mam wrażenie, że wielu liczyło jeszcze, że zmienią zdanie - dziś przystąpili do realizacji tego planu. Parlament Europejski zostawił miejsce na ewentualną zmianę decyzji, ale na razie wygląda na to, że lawina ruszyła i już pójdzie. Nie sądzę, by obu stronom wyszło to na zdrowie. Ale może nie ma na to rady. Nie twierdzę nawet, że Bruksela mogła i powinna w ubiegłorocznych negocjacjach dać Brytyjczykom więcej, może powinna ich tylko - podobnie, jak i nas wszystkich - po prostu nieco mniej irytować. No ale akurat na refleksję w tej sprawie w obecnym przywództwie Unii najwyraźniej się nie zanosi. W pewnym sensie Brexit stawia kropkę nad i, zamykając pewien okres w dziejach Unii, otwiera nowy. Czy Europejczycy wiedzą jeszcze, czego tak naprawdę chcą, czy mają pomysł na siebie? Dlaczego, tak bardzo ekscytując się "różnorodnością" w codziennym życiu, tak usilnie dążą do unifikacji myśli i przekonań całych narodów? Czy wreszcie Europejczykom jeszcze chce się chcieć, czy jakieś większe idee po prostu wywietrzały nam z głowy? Wspólnota europejska budowała się na potrzebie bezpieczeństwa i rozwoju gospodarczego, te potrzeby nie są dziś mniej ważne, niż kiedyś. Zapomnieliśmy o tym? Czy aby nie grozi nam Eurexit, takie wyjście Europy rzeczywistej z tej Europy naszych wyobrażeń? A może już do tego doszło? Jestem wkurzony na dziś. Uprzedzałem...