Jak powszechnie wiadomo, na ten temat toczą się od lat spory, także w Sejmie, i jak dotąd nie może się wyklarować większość polityczna optująca za takim czy innym rozwiązaniem. Bo "takie" czy "inne" w tym wypadku robi różnicę, która boli - jednych lub drugich. Stąd temperatura tego sporu. Na początku tego roku Sejm odrzucił wszystkie trzy projekty wtedy rozpatrywane: Ruchu Palikota, SLD i grupy posłów PO (autorstwa posła Artura Dunina), co wiązało się też z burzą polityczną wokół wypowiedzi ówczesnego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Minister powiedział wówczas, że w ocenie ministerstwa wszystkie projekty wchodzą w kolizję z art. 18 Konstytucji, na co ad hoc replikował premier. Być może to wtedy przesądzony został los polityczny Gowina, w każdym razie na wiosnę minister został odwołany ze stanowiska. Po tej porażce PO - ale także rządu, który nie zgłosił wtedy własnego projektu - partia Donalda Tuska przystąpiła do kolejnych prac legislacyjnych. Powołano specjalny zespół złożony z Artura Dunina (progresiści) , Elżbiety Achinger (konserwatyści) i byłego sędziego Jerzego Kozdronia, który miał godzić strony sporu, a w efekcie miał powstać wspólny projekt PO. Tak się nie stało, pani Achinger odeszła wkrótce z zespołu, w efekcie powstały dwa praprojekty i z nich prawnicy obsługujący klub parlamentarny PO stworzyli jeden projekt. Dziś mówimy o tym projekcie, chociaż rozmowa jest osobliwa, ponieważ partia rządząca nie chce go chwilowo formalnie zgłosić, rozpoczynając tym samym procedurę sejmową. Z tego, co pisze "Rzeczpospolita", wynikałoby, że projekt przychylił się do kilku postulatów skrzydła konserwatywnego w PO. Sama nazwa tej nowej instytucji prawnej stara się nie drażnić konserwatystów: nie ma tu bowiem mowy o "związku partnerskim" tylko o "wspólnym pożyciu" - co równa się prowadzeniu wspólnego gospodarstwa domowego, ale z wyłączeniem sytuacji, kiedy prowadzą je członkowie rodziny. Nie ma umowy zawieranej przed urzędnikiem stanu cywilnego, lecz jest oświadczenie dwóch osób o ich "wspólnym pożyciu" składane przed notariuszem (oświadczenie to może być uzupełnione o umowę o wspólnocie majątkowej). Oświadczenie takie zostaje wpisane w urzędowy rejestr i to daje tym osobom tytuł do uzyskania pewnych przywilejów, takich, jakie mają małżeństwa. Będzie to więc na przykład prawo do wglądu w dokumentację medyczną, prawo do organizowania pogrzebu, prawo do pochowania we wspólnym grobie etc. W przypadku ustanowienia wspólnoty majątkowej - np. prawo do dziedziczenia. Tym samym zostałyby zaspokojone roszczenia środowisk gejowskich i lesbijskich co do wielu kwestii praktycznych, ale - uwaga! - nie co do wszystkich. Środowiska te wprawdzie nie domagają się na razie praw należnych małżeństwom, ale też nie ukrywają, że w przyszłości będą o to walczyć. Dlatego ważna jest dla nich sfera symboliczna. O ile udałby się dziś uzyskać prawo do "związków partnerskich", możliwie blisko przypominających małżeństwo, w przyszłości łatwiej byłoby powiedzieć: skoro "związek partnerski" jest prawie małżeństwem, to powinien mieć prawie takie same prawa jak małżeństwo. Gdyby zaś to się udało, łatwiej byłoby wstąpić o nazwanie "związków" małżeństwem, na razie bez prawa adopcji. Potem zaś, na zasadzie prawa do równego traktowania, wystąpiono by o prawo do adopcji. Taka jest strategia polityczna środowisk LGBT na Zachodzie, co widać tam, gdzie uzyskały one znaczące sukcesy. Nie ma powodu twierdzić, że u nas sprawy potoczyłyby się w innym kierunku. Stąd opór środowisk konserwatywnych w kwestiach symbolicznych. Interesujący jest kontekst polityczny tej rozgrywki. Wydaje się, że ten projekt raczej idzie na rękę konserwatystom niż postępowcom. Być może należy to wiązać z kruchą równowagą polityczną w Platformie. Po odejściu z partii Jarosława Gowina i w obliczu jego przygotowań do startu wyborach, przywództwo Platformy musi się obawiać odejścia większej liczby posłów (wystarczy pamiętać, że w wielu głosowaniach w sprawach światopoglądowych Gowin miał za sobą ponad 40 szabel PO). Gdyby doszło w Platformie do rozłamu, jej - i tak już trudna - sytuacja przedwyborcza jeszcze by się pogorszyła. Prawdopodobnie Tusk gra o to, żeby potencjalni wyborcy tych ok. 40 posłów nadal głosowali na PO, a nie na nową partię, na prawo od PO. Roman Graczyk