Wiem, wiem, wielu PT Czytelników podniesie teraz krzyk. Wielu będzie takich, którzy powiedzą (niektórzy nawet napiszą) coś w tym rodzaju: ten łotr Ziobro ma tylko jeden cel, zniszczyć prezesa Kaczyńskiego, jego gest jest żałośnie lizusowski. Inni powiedzą coś na kształt: - prezydent niepotrzebnie nobilituje kogoś takiego, kto jest w gruncie rzeczy kopią prezesa Kaczyńskiego, z takimi nie warto przecież rozmawiać. Ci pierwsi to bezwarunkowi kibice PiS-u, ci drudzy to bezwarunkowi kibice Platformy. Powiadam: "kibice", a nie tylko zwolennicy. Bo zwolennik jakiejś partii rozważa jej mocne i słabe strony, i dochodzi do wniosku, że mocne przeważają. Kibic wierzy w swoją partię jak w Pana Boga i nie dopuszcza żadnych wątpliwości, przeciwnik polityczny to dla niego zdrajca, a dyskusja polityczna to wymiana inwektyw. Zwolennicy są zdolni do refleksji, która wykracza poza ich emocjonalne przywiązanie do partii, kibice do takiej refleksji nie są zdolni. Niestety w ostatnich latach, wraz z gwałtownym zaostrzeniem się głównego frontu sporu politycznego w Polsce (PO contra PiS) wydatnie zwiększyła się liczba kibiców. Uprawianie wolnej refleksji politycznej, a tym bardziej takiej refleksji, która bierze za punkt wyjścia perspektywę ustrojową (instytucjonalną) stało się diablo trudne. Jak wołanie na puszczy. Nie wierzycie? Poczytajcie komentarze pod tym tekstem, zapewniam, że wiele z nich będzie w duchu kibicowskim. Jest mi dość obojętne, czy będą pro-PiS-owskie czy pro-Platformiane, ważne że będą przeraźliwie ubogie myślowo. Tak więc nie piszę dla kibiców, piszę dla ludzi, którzy postrzegają politykę jako sferę wyborów z natury niedoskonałych. Piszę dla ludzi, którzy uważają, że instytucjonalna obudowa polityki ma wpływ na samą politykę. Że dobre instytucje (w szerokim sensie: bo także obyczaje) ograniczają niszczące skutki namiętności do władzy, tej ludzkiej cechy, bez której - czy nam się to podoba czy nie - nie byłoby polityki. Piszę dla tych, którzy próbują coś zrozumieć, a nie tylko znaleźć potwierdzenie swoich politycznych pasji. Tak więc problem obecności przedstawicieli opozycji w RBN nie sprowadza się do tego, czy to się opłaca tymże przedstawicielom. Ważniejsze jest pytanie, czy to się opłaca państwu. Otóż, opłaca się. Z tego punktu widzenia można nie być zwolennikiem polityki Jarosława Kaczyńskiego i zarazem żałować, że Kaczyńskiego nie ma w gronie uczestników RBN. Kto tego nie rozumie, niech dalej nie czyta, daremny trud. Podobnie i z Ziobrą, i z Palikotem. To czy ich lubimy czy nie, to czy ich linia polityczna nam się podoba czy nie, nie ma tu znaczenia. Bo dobry ustrój to taki, który z ludzi przeciętnych wydobywa ich najlepsze cechy, w tym wypadku zmuszając do współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego. Ta dziedzina jest par excellence ponadpartyjna, jest po prostu troską o najbardziej żywotne interesy państwa. Jarosław Kaczyński odmawiając współpracy na tym polu mówi tyle: członkowie RBN włącznie z gospodarzem nie są godni zajmować się bezpieczeństwem narodowym, o bezpieczeństwie narodowym mogę dyskutować tylko z moimi politycznymi przyjaciółmi. Otóż, nawet gdyby było tak (a tego wcale nie jestem pewny), że tylko Jarosław Kaczyński i jego polityczni przyjaciele właściwie postrzegają wyzwania stojące w tej kwestii przed Polską, postawa typu "zabieram zabawki i idę do swojej piaskownicy" byłaby nieodpowiedzialna. I to, co teraz piszę, nie ma nic wspólnego z ogólną oceną pozycji politycznej PiS-u i jego prezesa (tego właśnie nie są w stanie zrozumieć kibice PiS-u, zakładając, że jakakolwiek krytyka Prezesa jest czymś takim jak świętokradztwo). Prezes może mieć rację (i ma) w sprawie marnego wykorzystania środków unijnych, czy w sprawie tempa budowy autostrad, ba, może mieć rację (i ma) w sprawie krętactw rządu w kwestii smoleńskiej, ale z tego jeszcze nie wynika, że ma prawo traktować państwo jak swój folwark. Polska nie jest ani Komorowskiego/Tuska, ani Kaczyńskiego. Nie miejmy złudzeń: w praktyce także ci pierwsi nieraz tak Polskę traktują, ale tylko Kaczyński robi to z otwartą przyłbicą. W tym wypadku sądzę, że hipokryzja Komorowskiego/Tuska ma pewne zalety, zaś szczerość Kaczyńskiego głoszącego, że tylko on rozumie polską rację stanu, ma same wady. Bo jaka by nie była miałkość tej elity politycznej, jaką mamy, prawda jest taka, że nie mamy innej. Dlatego trzeba sprzyjać instytucjom, które budują consensus w najważniejszych kwestiach ponadpartyjnych, a nie niszczyć je. W tym sensie Ziobro ma rację, nawet jeśli kierował się samouwielbieniem czy politycznym egoizmem. Dopóki Prezes tego nie zrozumie, dopóki będzie odmawiał prawomocności demokratycznie wybranym przedstawicielom Państwa Polskiego, dopóty też będzie odstraszał od swojej formacji i od swojego projektu politycznego ludzi niezacietrzewionych. Także takich, którzy nie potępiają w czambuł jego analizy stanu Polski, ale którzy nie mogą się zgodzić na postawę typu "Polska to tylko ja". W tym sensie Kaczyński jest balastem dla PiS-u w jego dążeniu do - uprawnionego przecież - demokratycznego odzyskania władzy. Ziobro jest pod tym względem mądrzejszy. Roman Graczyk