Jednak z punktu widzenia PiS-u to jest polityk trzymający się z daleka kolejnych frond. A frond w PiS-ie było już kilka: odeszli zwolennicy Marka Jurka, potem ci od Kazimierza Michała Ujazdowskiego i Jarosława Sellina (z tym, że ci akurat wrócili po niepowodzeniu swojej inicjatywy), potem grupa wokół Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak. Na tle tych rebeliantów Ziobro zawsze miał niezmierzone pokłady cierpliwości dla osobliwego stylu Prezesa. Osobliwość tego stylu polega na tym, że szef partii wymaga, aby się z nim zgadzać lub milczeć. Na różnicę zdań nie ma w PiS-ie miejsca, a tym bardziej na frakcje. W innych polskich partiach nie jest pod tym względem dużo lepiej, ale w PiS-ie już samo istnienie opozycji wewnątrzpartyjnej jako takie jest uważane za jakieś niebywałe przekroczenie zasad lojalności. Co by nie mówić złego o Platformie, ostatnio Tusk przyznał publicznie, że Schetyna stoi tam na czele opozycji. Nie wiem, jak się zamieszanie wokół Schetyny skończy, być może skończy się źle dla odchodzącego marszałka Sejmu. Niemniej jednak samo wskazanie na kogoś jako na opozycjonistę jeszcze go definitywnie nie pogrąża, możliwe są jakieś pośrednie scenariusze, taki polityk - teoretycznie przynajmniej - może zachować w partii liczącą się pozycję. Powtarzam: nie twierdzę, że Schetyna będzie w tym sporze górą, być może przegra z kretesem, ale w Platformie etykietka opozycjonisty wobec lidera nie jest jeszcze piętnem skazującym automatycznie na usunięcie (zmuszenie do odejścia) z partii. Otóż pod tym względem PiS przebija wszystkich na polskiej scenie politycznej: kogo prezes uzna za opozycję, ten już (politycznie) nie żyje. Problem rysuje się jeszcze bardziej dosadnie od strony poglądów Ziobry i Kaczyńskiego na rolę PiS-u w zakończonych niedawno wyborach. Kaczyński jest skłonny przyznać, że popełniono pewne błędy (krytyka Angeli Merkel, sprzyjanie kibolom), ale zarazem wymaga od innych, aby nie ani na jotę nie wykroczyli poza tę linię krytyki, którą on autorytatywnie wyznacza. A Ziobro idzie o krok dalej. Dla stosunków panujących w PiS-ie, o jeden krok za daleko. Ziobro nazwał po imieniu rzecz skądinąd oczywistą: niemożność wykroczenia przez tę partię poza jej "żelazny" elektorat. Na PiS z wyborów na wybory głosują niemal wyłącznie ci, którzy PiS lubią, podczas gdy na Platformę oprócz tych którzy ją lubią, jeszcze spora grupa tych, których uda się do tego ekstra zmobilizować - choćby strasząc powrotem PiS-u. I na tym w końcu polega umiejętność wygrywania wyborów. Nie trzeba być nawiedzonym stronnikiem Platformy, żeby to zauważyć (ostatnio pisali o tym Bronisław Wildstein i Krzysztof Czabański), więcej nawet: można sobie wyobrazić, że tego rodzaju analizę przeprowadza ktoś, kto sprzyja PiS-owi. Moim zdaniem Ziobro sprzyja PiS-owi i chciałby je, doprowadzić wreszcie do wyborczego zwycięstwa. Tyle, że dla Kaczyńskiego to już jest bunt. I tak chyba będzie potraktowane. Przypuszczam, że Ziobro sobie dobrze policzył swoje aktywa. Wie, że Kaczyński nie będzie tolerował publicznego prezentowania różnicy zdań, czyli że go po prostu wyleje. Jeśli się na to zdecydował, to zapewne w przekonaniu, że się samodzielnie (tzn. poza PiS-em) utrzyma w polityce. Czy to się uda, nie wiem, ale rozumiem tę kalkulację. Kaczyński pewnie myśli, że i tym razem PiS-owi odejście znanego polityka nie zaszkodzi, jak to już bywało wiele razy w przeszłości. Być może ma rację. Ale co z tego? Problemem PiS-u jest co innego: jak rozszerzyć swój elektorat. Wypchnięcie Ziobry tego problemu nie rozwiązuje, podczas gdy posłuchanie jego krytyki pozwalałoby uruchomić scenariusz odzyskiwania władzy. Mnie z kolei ani grzeje, ani ziębi dobre samopoczucie pana Ziobry, podobnie zresztą jak i dobre samopoczucie pana Kaczyńskiego. Tym, co mnie ziębi, jest stagnacja w Polsce. Tym, co mnie grzeje, jest przełamanie systemu politycznej bezalternatywności. Bo taki system zawsze wiedzie na manowce. U nas z tym nie będzie inaczej, choćby nie wiem ile zaklęć nad nim wypowiedzieli panowie Wajda z Wałęsą czy panie Paradowska z Wielowieyską. Monopartyjność jest zła. Powiedziałbym, że nawet gorsza od dopuszczenia do władzy tego strasznego PiS-u. Roman Graczyk