Czegośmy się, zatem, dowiedzieli? Minister Brudziński nie dostrzega jakiejkolwiek odpowiedzialności swojej partii w eskalowaniu zjawisk skrajnie nacjonalistycznych. Nie ma w ogóle sprawy - powiada Pan Minister. No to mamy problem poznawczy, bo jednak coś takiego jak odgórne naciski na odpowiednie instancje prokuratorskie, aby umarzały sprawę/nie wnosiły aktu oskarżenia/składały apelację korzystną dla oskarżonego - wydarzyły się naprawdę. Sprawa byłego księdza Jacka Międlara, czy sprawa Piotra Rybaka są tego dowodami, nie jedynymi przecież. Wypowiedź ministra Błaszczaka, poprzednika Joachima Brudzińskiego na urzędzie szefa MSWiA, bagatelizująca udział ekstremistów niosących w warszawskim Marszu Niepodległości hasła w rodzaju "Biała Europa braterskich narodów", "Europa tylko biała", "Czysta krew", też się wydarzyła i to całkiem niedawno, zatem wszyscy, którzy tylko chcą pamiętać, jeszcze ją pamiętają. Tu widać, jak na dłoni, w jaki sposób może działać połączenie stanowisk ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. To lekcja dla legislatorów, którzy tworzą instytucje, albo je przebudowują. Ostrzegano, że połączenie władzy nad aparatem ścigania (urzędu prokuratora generalnego) z władzą sensu stricto polityczną (urzędu ministra sprawiedliwości), może skutkować stosowaniem w polityce karnej kryteriów politycznych. Co się nie podoba władzy politycznej, jest ścigane bardziej, co się władzy politycznej podoba (lub jest przez nią - jak w tym przypadku - tolerowane), jest ścigane mniej. Minister Brudziński nie za całość tej polityki ponosi odpowiedzialność osobiście, bo jest szefem resortu od kilku tygodni. Ale skoro dzisiaj jej bronił w zaparte, bierze za nią odpowiedzialność polityczną - co powinni zapamiętać ci z wyborców Prawa i Sprawiedliwości, którzy nie kierują się dewizą "nasze - zawsze słuszne". Ulubionym argumentem ministra Błaszczaka było wskazywanie na problemy krajów Zachodniej Europy z ekstremizmem politycznym i w związku z tym na ich problemy z bezpieczeństwem. Nie tak dawno jeszcze minister Błaszczak wytykał palcem Niemcy, gdzie dochodzi do wielu przestępstw pospolitych popełnianych przez niedawno przybyłych imigrantów, albo Francję, gdzie przez dwa lata, w związku z wysokim zagrożeniem terrorystycznym, obowiązywał stan wyjątkowy. Na tym tle Pan Minister Błaszczak wskazywał na Polskę jako na oazę spokoju i bezpieczeństwa. Pisałem kilka razy (także tutaj), że jest to argument nonsensowny z tej racji, że skala zjawiska imigracji islamskiej i terroryzmu w Polsce i w wymienionych krajach jest rażąco różna. Piętnowanie Francji za ograniczenia praw obywatelskich wynikające ze stanu wyjątkowego i chwalenie w tym kontekście Polski, jest nonsensem. Podobnie krytykowanie Niemiec za poziom bezpieczeństwa na ulicach i chwalenie Polski. Można było mieć nadzieję, że Pan Minister Brudziński pewnych głupstw swojego poprzednika, który tymczasem został przesunięty "na inne odpowiedzialne stanowisko państwowe", nie będzie powtarzał. Otóż, ta nadzieja nie całkiem się sprawdziła. W dzisiejszym swoim wystąpieniu w Sejmie, które miało dotyczyć polskich ekstremistów, Joachim Brudziński wskazał na Niemcy, bo tam dopiero jest z tym problem. Dziwaczne rozumowanie, jak na kogoś, kto odpowiada za to, żeby w Polsce nie czczono pamięci Adolfa Hitlera. Podobnie nonsensowny był argument szefa MSWiA, gdy mówił, że oskarżanie PiS-u o wspieranie środowisk neofaszystowskich i neonazistowskich jest nieuzasadnione, ponieważ liderem partii rządzącej jest syn powstańca warszawskiego i harcerki Szarych Szeregów. Gdyby to było takie proste to np. synowie ziemiańscy nigdy nie byliby wysokimi urzędnikami PRL - a przecież byli. Podobne przykłady można mnożyć. Oskarżenia pod adresem PiS-u - kontynuował Pan Minister - są niesłuszne, bo brat lidera tej partii tyle dobrego zrobił dla poprawy stosunków polsko-żydowskich. I znowu, gdyby to było takie proste, to bratem Andrzeja Szeptyckiego nie mógłby być Stanisław Szeptycki, a bratem Wacława Felczaka - Zygmunt Felczak. To, co tu piszę - zwracam uwagę bezwarunkowym wielbicielom tej partii - nie jest oskarżeniem Jarosława Kaczyńskiego, tylko wskazaniem na fałszywe rozumowanie jego ministra. Czy druga strona tego sporu jest niewinna? Oczywiście nie. Twierdzenie, że naziści to to samo co nacjonaliści, nacjonaliści do to samo co narodowcy, a narodowcy to to samo co polscy patrioci - zaś takie twierdzenia padały w ostatnich dniach w przestrzeni publicznej z jej lewej strony - prowadzi do utożsamienia wszystkiego, co nam ideowo nie odpowiada, z nazizmem. Skrajnym przykładem tej "przechodniości" w ideowych asocjacjach jest postawienie w jednym szeregu zwolenników "żołnierzy wyklętych" z czcicielami Adolfa Hitlera. Nie wiadomo, czy więcej w tym głupoty czy cynizmu. Zresztą, dodałbym ku przestrodze tym, którzy za każdym rogiem widzą jawnych czy ukrytych nazistów, że jeśli wszyscy są nazistami, to w powszechnym odbiorze nikt nimi nie jest. Przesada w ocenach prowadzi do bagatelizowania prawdziwego problemu. Jak zwykle więc to bywa w polskiej polityce, także i ta sprawa posłużyła bardziej do wzajemnego okładania się, niż do precyzyjnego nazwania problemu. Kolejna zmarnowana szansa. Roman Graczyk