Salah Abdeslam był w Paryżu 13 listopada wieczorem, prawdopodobnie pełniąc rolę organizatora zamachów od strony logistycznej. Wiadomo, że to on wynajął kilka samochodów i kilka mieszkań, które następnie zostały użyte do przeprowadzenia zamachów (przypomnijmy, że w Paryżu i w Saint Denis działało kilka oddzielnych grup, ale ich akcje były skoordynowane). W nocy z 13 na 14 listopada opuścił Paryż, 14 listopada rano był widziany w Schaerbeek, miasteczku wchodzącym (podobnie jak Molenbeek) w skład regionu brukselskiego. Tu ślad się urywa. Wszelako 15 listopada wieczorem belgijskie służby specjalne raportują władzom, że wg informacji, jakie posiadają, Abdeslam znajduje się w Molenbeek, w mieszkaniu przy ulicy Delaunoy 47. Co robią władze? Z kodeksem karnym w ręku stwierdzają, że jako żywo pożaru w tym miejscu nie ma, a i przypadek złapania na gorącym uczynku też nie zachodzi. Zatem siły specjalne nie mogą interweniować przy ul. Delaunoy 47 przed godziną 5 rano. A kiedy interweniują, w mieszkaniu odnajdują już tylko ślady pobytu tam Salaha Abdeslama. Brzmi to jak żart, ale niestety jest tylko smutną prawdą. I pokazuje jak w soczewce słabość zachodniej demokracji w starciu z islamską świętą wojną. W tym miejscu przypominam sobie lament, jaki podniósł się w Europie po tym, jak Amerykanie w następstwie zamachów z 11 września 2001 wprowadzili surową legislację antyterrorystyczną (Patriot Act), która z konieczności ograniczyła pewne wolności obywatelskie. Pamiętam dobrze, ile było załamywania rąk nad kowbojskim, nieokrzesanym stylem rządzenia George’a W. Busha i jego manichejskim pojmowaniem światowych zagrożeń. Ale Francja po zamachach z 7-9 stycznia tego roku wprowadziła u siebie podobną legislację, a teraz pracuje nad jeszcze większym jej zaostrzeniem. Belgia najwyraźniej pozostała w tej materii w tyle, chociaż nie powinna. Ten mały kraj ma największy odsetek własnych obywateli walczących w szeregach Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku. Molenbeek jest zapleczem obecnych i wylęgarnią przyszłych terrorystów. Przypomnijmy, że Bruksela żyła w stanie najwyższego alertu antyterrorystycznego przez tydzień po zamachach we Francji. To znaczy, że problem istnieje i jest może bardziej dotkliwy niż w wielu innych krajach Europy. Ale jakże wymowny w tej sytuacji pozostaje fakt, że ów alert antyterrorystyczny w stolicy Belgii trwał jeszcze wiele dni po tym, jak policja wypuściła z rąk najbardziej poszukiwanego przez nią człowieka. Ktoś chciał tu coś zademonstrować? Niektórzy powiedzą na to, że demokracja liberalna to w ogóle w dzisiejszych niepewnych czasach jakieś nieporozumienie. Nie zgadzam się z nimi. Inni powiedzą, że wolność ma swoją cenę i jeśli nie chcemy kopiować barbarzyńskich reguł, jakimi rządzą się terroryści, musimy pozostawić nasz liberalny porządek takim, jaki jest. Z tymi też się nie zgadzam. Roman Graczyk