Pani premier wiele razy bezskutecznie proponowała spotkanie z prezydentem (tête à tête, albo w formule Rady Gabinetowej, albo też Rady Bezpieczeństwa Narodowego). Wczoraj zaś, kiedy prezydent zaprosił na rozmowę panią minister spraw wewnętrznych, z kolei on spotkał się z odmową. No i od wczoraj mamy prawdziwy festiwal polemicznych oświadczeń. Wiceminister Trzaskowski swoje - wiceprezes Kamiński swoje; rzecznik sztabu PO Joanna Mucha tak - rzecznik prasowy PiS Elżbieta Witek śmak; szefowa kancelarii prezydenta Małgorzata Sadurska jedno - szef klubu PO Rafał Grupiński drugie. Ma rację były premier Włodzimierz Cimoszewicz, kiedy oskarża obie strony o brak poczucia państwowego. Gołym okiem widać, że i kolejne zaproszenia, i kolejne odmowy to gra polityczna ściśle związana z toczącą się kampanią wyborczą. Politycy obu skłóconych stron wykonują te fałszywe gesty, bo obliczają, że to się im będzie - wyborczo - opłacać. Tych min z pewnością byłoby mniej, gdyby nie zbliżające się wybory. To coś tłumaczy, ale czy usprawiedliwia? Są tacy, którzy całą odpowiedzialność za ten klincz składają na twórców Konstytucji RP. Nie mają racji. Spójrzmy na Francję, która ma przepisy konstytucyjne jeszcze mniej sprzyjające zgodnej współpracy. U nas prezydent nie stoi na czele rządu, może co najwyżej zwołać posiedzenie Rady Gabinetowej. We Francji prezydent z urzędu przewodniczy Radzie Ministrów, a równocześnie rządem kieruje premier, co w sytuacji "cohabitation" stwarza silne przesłanki do permanentnego konfliktu. U nas te konstytucyjne przesłanki do konfliktu są mniejsze, a mimo to konflikt większy. We Francji prezydent otwiera posiedzenia rządu, przedstawia swoje propozycje czy swoje uwagi do pracy rządu, po czym dalsze obrady toczą się pod kierownictwem premiera. Każdy wie, że jest spór, ale równocześnie w sprawach angażujących Francję obie strony wypracowują wspólne stanowisko. Prezydent wspólnie z premierem jeżdżą na szczyty europejskie i wtedy nie ma między nimi cienia różnicy zdań. Jak to możliwe? Ano tak, że politycy mają wdrukowaną jasną hierarchię spraw: spory wewnętrzne są nieuniknione, ale muszą one ustąpić wobec kontaktów z zewnętrznymi partnerami Francji. U nas wprawdzie nie mamy dziś takiej zaciętości jak za czasów konfliktu Donalda Tuska z Lechem Kaczyńskim o miejsce w samolocie na obrady w Brukseli, ale to nie rozwiązuje problemu. Stanowisko rządu w sprawie imigrantów nie jest stanowiskiem prezydenta - to jest ta strata dla Polski, którą obie strony lekce sobie ważą. Paliwem tej szkodliwej dla Polski wrogości są wybory. Czy to przekonuje wyborców? Niektórych z pewnością tak. A ja mówię obu stronom: idźcie wszyscy do diabła! Roman Graczyk