Zrobiło się przez chwilę politycznie gorąco, bo nie zdarza się często, żeby jeden minister publicznie dezawuował drugiego. Nawiasem mówiąc takie zachowanie stwarza problem każdemu rządowi, także takiemu, który żadnych kłopotów z przestrzeganiem praworządności nie ma. Stworzyło to też problem rządowi premiera Morawieckiego - trzeba to uznać na zimno, niezależnie od tego, że minister Czaputowicz miał rację co do meritum. Minister łamał obyczaj (a właściwie niepisane prawo) gabinetowej jedności. Wyglądało jednak na to, że skoro decyduje się na taki krok, to znaczy, że przemyślał jego konsekwencje. Te zaś mogły być poważne, z żądaniem dymisji włącznie, a takie żądanie to w gruncie rzeczy ultimatum (premier ma zawsze w zanadrzu wniosek do prezydenta o odwołanie ministra). Prawdę mówiąc, w środę oczekiwałem dymisji ministra spraw zagranicznych. Dlatego, że żaden rząd nie może sobie pozwolić na takie bezhołowie. I dlatego, że Ziobro ma w tym rządzie więcej do gadania niż Czaputowicz. I w końcu dlatego, że taki sposób wycofywania się ze zmian w sądownictwie byłby dla rządu karkołomny - bardzo kosztowny wizerunkowo, a więc i politycznie. Aliści w środę wieczorem to minister Czaputowicz zjadł własny język. Zmienił stanowisko o 180 stopni, oświadczając m. in.: "Dokument [MSZ-tu - RG] nie kwestionuje w szczególności dopuszczalności wniosku złożonego przez Prokuratora Generalnego i nie polemizuje z tezami zawartymi w tym wniosku. W pełni popieram wniosek Prokuratora Generalnego do Trybunału Konstytucyjnego". Inaczej mówiąc Pan Minister wcześniej napisał, że A, czyli że minister Ziobro się myli. Zaś wczoraj powiedział, że nie-A, czyli że minister Ziobro ma rację. Dawno nie było w polskiej polityce tak spektakularnego zdezawuowania samego siebie. Kompromituje Pana Ministra jako polityka. Piszę to, chociaż uważam sygnowany przez niego dokument za słuszny. Jednak w polityce oczekiwać trzeba jakiejś minimum koherencji: i z własną ekipą, i z samym sobą. Szkoda, że Pan Minister się skompromitował, bo w tej ekipie, złożonej z dyletantów w sprawach zagranicznych, jest on człowiekiem, który zna swoją robotę. Jego polityczna pozycja w rządzie, już dotąd słaba, teraz jeszcze bardziej osłabnie. A swoją drogą, jeśli Pan Premier nie wymusił na Panu Ministrze natychmiastowej dymisji, to znaczy, że nie było nikogo wśród profesjonalistów, kto gotów byłby pracować w tej ekipie - przynajmniej od razu. W sumie mieliśmy popis braku jedności w rządzie, popis zaprzeczania samemu sobie i dowód kłopotów kadrowych rządu. A nonsensowny wniosek Prokuratora Generalnego do tzw. Trybunału Konstytucyjnego dalej czeka na rozpatrzenie. Wszystko to razem nie wychodzi nam na zdrowie.