Najpierw dlatego, że w roku 1947 sfałszowanie wyborów było elementem instalacji komunizmu, a - jako żywo - nie do tego dziś zmierza Prawo i Sprawiedliwość. Wtedy, zanim sfałszowano te wybory, zamordowano niemal 200 działaczy PSL-u, prawie 100 skreślono z list wyborczych, unieważniono ¼ list tej partii. Działały już Wojskowe Sądy Rejonowe, które szafowały wyrokami śmierci na działaczy podziemia. Polska leżała między stalinowskim ZSRR, a sowiecką strefą okupacyjną Niemiec (przyszłe NRD). Zachód pragnął przede wszystkim odbudowy po wojnie i nie był gotowy do żadnej poważnej konfrontacji z Sowietami. Jednym słowem: wszystko było inaczej niż dziś. Dlatego ta analogia wydaje mi się nie tylko obraźliwa dla PiS, ale i politycznie konfliktująca. A to nie ułatwia rozmowy z PiS-em, bo przecież nikt nie lubi być niesprawiedliwie obrażany. Ale, jak powiadam, problem stosunku PiS-u do zasad państwa prawa, a mówiąc wprost, problem łamania tych zasad, jest nad wyraz poważny. Jesteśmy właśnie w momencie, który być może historycy po latach ocenią jako zwrotny czy przełomowy w znaczeniu, że odtąd Polska szybkimi krokami szła w kierunku antyzachodnim. Jednak nawet jeśli tak jest, to - w moim przekonaniu - nie usprawiedliwia stosowania analogii zupełnie dowolnych. W Polsce bez wątpienia dokonuje się zła zmiana, ale czy każde zło w życiu publicznym musi mieć twarz Stalina? Otóż twierdzę, że analogia do instalacji stalinizmu jest chybiona, za to można znaleźć inną, która pozostając krytyczną wobec tego, co robi PiS, będzie bardziej adekwatna do jego działań i do jego inspiracji. Myślę, że taką analogią jest sanacja, czyli system rządów stworzonych przez marszałka Piłsudskiego w 1926 r., system, który przeżył swojego twórcę i przetrwał aż do Września ’39. Analogia z sanacją wskazuje na trzy ważne cechy filozofii politycznej Jarosława Kaczyńskiego. Po pierwsze, na brak przywiązania do proceduralnej strony porządku demokratycznego; po drugie, na postrzeganie polityki jako - w największym stopniu - gry sił (poparcia społecznego); po trzecie, na przekonanie, że tytuł do rządzenia mają ci, którzy legitymują się moralną wyższością nad konkurentami. Wszystkie te cechy przejawiał w swojej polityce po 1926 roku Józef Piłsudski. Z góry przyjmuję obiekcje, że Kaczyński nie jest Piłsudskim - naturalnie jest innym człowiekiem, z inną historią, z innym życiorysem. Ja tylko wskazuję pewne zbieżności między nimi w ich rozumieniu państwa i polityki. Brak przywiązania do proceduralnej strony porządku demokratycznego pokazał Piłsudski w sposób drastyczny, robiąc zamach majowy, po którym instytucje demokratyczne, z Sejmem i Senatem na czele, musiały okazać swoją bezsilność. Owszem, próbowały (szczególnie Sejm, pod przewodnictwem Macieja Rataja, a potem Ignacego Daszyńskiego) udowodnić swoją demokratyczną legitymację, ale koniec końców musiały ustąpić przed siłą. Kaczyński nie posłużył się zamachem stanu w sensie wojskowym, jak Piłsudski, ale przejście do porządku nad pozycją ustrojową Trybunału jest tego jakimś ekwiwalentem. Procedury, hierarchia norm prawnych, kompetencje kontrolne w stosunku do większości parlamentarnej - to wszystko Jarosław Kaczyński obchodzi tak, jak Piłsudski obchodził np. votum nieufności dla rządów, którym patronował (Marszałek przeważnie nie stał na czele rządu, ale stał nad rządem, podobnie jak teraz Kaczyński). Postrzeganie polityki jako gry sił to ulubiony motyw refleksji Kaczyńskiego o współczesności naznaczonej "post-politycznością". Piłsudski, mimo że odwołał się w maju 1926 r. do nagiej siły, jednak miał bardzo duże poparcie społeczne. Raczej nie większościowe. I dlatego bał się wyborów, fałszując je najpierw, a z czasem jego następcy (od 1935 roku) uczynili je ogóle fikcją. Kaczyński opiera się na większości, która z pewnością ma mandat demokratyczny - tu się z Piłsudskim różni. Ale wspólne jest im to, że jeden i drugi chętnie odwoływali się do swojego "ludu" jako czegoś ważniejszego niż demokracja z jej nieuchronnym pierwiastkiem relatywizmu - jeden do bojowców PPS-u, legionistów czy Peowiaków, drugi do ludzi "Solidarności", zakonu PC czy Rodzin Radia Maryja. Lud piłsudczykowski gotów był skoczyć w ogień za swojego Komendanta. Lud PiS-owski podobnie, za Prezesa. Przekonanie, że tytuł do rządzenia mają ci, którzy legitymują się moralną wyższością nad konkurentami, było motywem zamachu majowego. Marszałek wielokrotnie piętnował "nieprawość" Polski sprzed 1926 r., to, że nie szanowała ona zasług najlepszych synów Ojczyzny. Stąd się wzięła już w latach 30-tych koncepcja "elity", na której częściowo oparto skład Senatu według Konstytucji Kwietniowej. Kaczyński nie miej wyraźnie piętnuje moralną zgniliznę swoich adwersarzy. Tu dygresja: nie sposób negować tego, że jakość elit III RP pozostawia wiele do życzenia, np. ich żywiołowa obrona TW "Bolka" daje dużo do myślenia. Ale warto uświadomić sobie, jaką rolę w planach Kaczyńskiego pełni jego wiara w jakiegoś rodzaju nowy "legion zasłużonych", który naprawi Polskę. W tym sensie Kaczyński jest politykiem zapatrzonym w przeszłość i nie rozumiejącym nowoczesności. Naturalnie, przeszłość kryje liczne skarby, ale nie jestem pewien, czy Kaczyński właściwie je przechowuje. A nowoczesność rodzi liczne choroby, ale nie jestem pewien, czy Kaczyński znajduje na nie właściwe lekarstwa.