Zacznijmy od zeznania kpt. Graczyka, niedawno odtajnionego przez IPN (cytuję za "Gazetą Wyborczą" z 2 grudnia). Kapitan najpierw wyjaśnia, w jakim charakterze pojechał w 1970 r. do Gdańska i w jakich okolicznościach nawiązał kontakt z Lechem Wałęsą. Twierdzi, że motywem jego spotkań z Wałęsą było przekonanie, że skoro młody stoczniowiec potrafi zapanować nad tłumem (dowiódł tego w czasie wydarzeń pod komendą milicji), to jest szansa że pomoże władzy w uspokojeniu nastrojów w Stoczni. Wałęsa miał się na to zgodzić: "Prosiłem, żeby pan W. próbował zapobiec tym rozruchom. W trakcie rozmowy pan W. zgodził się, że pomoże, aby w stoczni zaprowadzić spokój." Do tego momentu zeznanie jest logicznie spójne. Później zaczynają się sprzeczności. Kapitan mówi, że spotykał się z Wałęsa kilkakrotnie, zarazem jednak zaprzecza jakoby Wałęsa miał zaszkodzić kolegom ze Stoczni: "W tym miejscu stwierdzam kategorycznie, że w wyniku informacji przekazywanych przez pana W. żadna osoba nie została pokrzywdzona." Trudno zrozumieć ten kategoryczny ton kapitana. Żeby orzec, czy informacje o osobach trzecich udzielane przez Wałęsę SB szkodziły im, trzeba byłoby przeanalizować losy tych osób. Wiemy z pewnością, że Józef Szyler, jedna z tych osób, na które donosił Wałęsa, bardzo ucierpiał od Służby Bezpieczeństwa: stracił pracę, a w konsekwencji tego musiał wyjechać z Gdańska. Wiemy też (na podstawie nielicznych zachowanych donosów TW "Bolek" - pozostałe zostały wypożyczone przez Lecha Wałęsę z UOP, gdy był prezydentem, i nigdy do UOP już nie wróciły), co Wałęsa mówił o kolegach. Mówił, że inspirują protesty wśród załogi, że kolportują ulotki, mówił o tym, jakie wygłaszają opinie o dyrekcji Stoczni i o przywódcach PZPR. Doradzał SB, jak rozbroić szykujący się protest stoczniowców w czasie 1-Majowego pochodu w 1971 r. (np. obiecać pieniądze, ale ich podziału dokonać dopiero po 1 maja). Mówił po nazwiskach, a kiedy nie był pewien nazwiska, opisując fizjonomię danego robotnika. Mówiąc takie rzeczy Wałęsa musiał mieć świadomość, że naraża tych ludzi na niebezpieczeństwo. Musiał też mieć świadomość, że występuje w tych kontaktach w charakterze tajnego współpracownika. W informacji z 25 listopada 1971 o spotkaniu z t.w. "Bolek" oficer prowadzący zapisał: "Co do poprzedniej informacji podanej przez TW "Bolek" (...) oświadczył że Lenarciak jedynie sam z nim mówił, a w związku z tym treść tej rozmowy nie może być wykorzystana." To typowe zastrzeżenie świadomego swej roli tajnego współpracownika obawiającego się dekonspiracji. Nie ma takiej możliwości, aby doświadczony SB-ek sądził, że tego rodzaju informacje pozostaną bez wpływu na dalsze losy kolegów Wałęsy. Dalej kapitan powiada, że przekazywał swoim zwierzchnikom z Wydziału III gdańskiej SB "wszelkie informacje, które uzyskałem od L.W." Następnie zaś, jak gdyby nigdy nic, mówi: "Nie wiem, czy na podstawie tych dokumentów pan W. został zarejestrowany jako tajny współpracownik". Kapitan wprowadza nas tu w błąd co do panujących w SB zasad pracy z agenturą. Agentów rejestrowano na podstawie rozmowy werbunkowej. Nie zachował się dokument, w którym oficer werbujący stwierdza, że dokonał werbunku Wałęsy, ale zachowały się liczne dokumenty późniejsze potwierdzające ten fakt, jak również i to, że werbującym był nie kto inny, jak tylko nasz kapitan. Czyli rejestracja Wałęsy jako t.w. "Bolek" dokonana została wcześniej, prawdopodobnie pod szantażem, zaś informacje, które Wałęsa przekazywał Graczykowi i innym oficerom Wydziału III były konsekwencją wcześniej dokonanego werbunku. Gdy teraz kapitan stwierdza, że nie wie, czy informacje uzyskane od Wałęsy były podstawą jego rejestracji, pozornie mówi prawdę, bo przecież nie na nich opierał się werbunek. W istocie wpuszcza nas w ślepy zaułek.. Następnie kapitan stwierdza, ze dawał Wałęsie pieniądze, ale zaznacza że to był tylko zwrot kosztów, np. na podróż do Warszawy na spotkanie stoczniowców z Gierkiem. Nb. tu się myli, bo to spotkanie było w Gdańsku, więc powstaje pytanie, czy Wałęsie potrzeba było 1500 zł, które wtedy dostał, na tramwaj. Ale posłuchajmy kapitana: "Fakt przekazywania pieniędzy był dokumentowany moją notatką służbową. Nie otrzymywałem żadnych pokwitowań od L.W." Problem w tym, że rutynowo notatka oficera o wypłaceniu tajnemu współpracownikowi pieniędzy i pokwitowanie samego t.w. występują razem. Tak też było w przypadku kwoty 1500 zł., o którą zapytano kapitana i okazano mu stosowną kserokopię. Oto, co wyjaśnił kapitan: "Na tej kserokopii znajduje się adnotacja o przekazaniu TW ps. Bolek kwoty 1500 złotych. Adnotacja jest pisana przeze mnie. Znajduje się pod nią mój podpis. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego na tej kserokopii znajduje się pokwitowanie odbioru pieniędzy z podpisem "Bolek". W dokumentach, które sporządzałem, L.W. był przypisany pseudonim "Bolek". Sprzeczności w tych zeznaniach są widoczne gołym okiem. Jakby tego było jeszcze mało, kapitan kończy aktem strzelistym: "Kategorycznie stwierdzam, że nic nie wiem, aby pan L.W. był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa". Kapitan po prostu zachowuje się tak, jak się współcześnie zachowują inni byli oficerowie prowadzący: zaciemnia fakty i chroni swoje źródło informacji. Szkoda, że Cenckiewicz i Gontarczyk w swojej książce powtórzyli bezkrytycznie za sądem lustracyjnym informacje z 2000 r., że kapitan Edward Graczyk nie żyje. Niemniej trudno nie zauważyć, jaką rolę wtedy, w czasie procesu lustracyjnego Wałęsy (jako kandydata w wyborach prezydenckich) taka informacja spełniła. Gdyby bowiem kapitan złożył przed sądem nawet tak pokrętne zeznania, jak to czyni obecnie, Wałęsa i tak miałby kłopot. Dodajmy, że sąd z kolei oparł się na informacji uzyskanej od UOP-u. A co się działo z tymi aktami w 2000 r.? Prawdopodobnie zostały wypożyczone (ciekawe, po co?), ale - wbrew obowiązującym regułom - bez podania daty. Wszystko to jest bardzo interesujące i - niestety - nie układa się w scenariusz, jaki w tej sprawie pisze od lat, z uporem godnym lepszej sprawy, "Gazeta Wyborcza". Prawdziwe życie bywa nieproste. Ale rocznicę Nobla dla Wałęsy trzeba czcić. Mówię serio. Właśnie dlatego, że życie bywa nieproste. Roman Graczyk