Blamaż dokonał się na trzech poziomach: A - elektronicznego systemu liczenia głosów i ich przeliczania na mandaty; B - rozumienia zasad głosowania przez wyborców (głosów nieważnych); C - błędów w liczeniu głosów. W zależności od tego, jak srogo ocenimy działanie systemu na tych trzech poziomach, będziemy mieć mniejszą lub większą skłonność do domagania się radykalnych decyzji - od odwołania PKW poczynając, na powtórzeniu wyborów kończąc. Poziom A: elektroniczny system. Jego wadliwość nie ulega dyskusji, problemem jest, jak doszło do tego, że kupiono program od jedynego oferenta. Jak w wielu innych podobnych sytuacjach ujawniły się tu perwersyjne skutki systemu zamówień publicznych. W efekcie działania tego systemu do przetargu zgłosił się tylko jeden oferent, wybrano jego produkt, nie było więc możliwości porównania go z innymi. Ludzie, którzy oceniają funkcjonowanie instytucji jedynie pod kątem ich zgodności z prawem, powiedzą, że nie ma problemu, bo wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Zdrowy rozsądek każe jednak powiedzieć, że z zgodnie z prawem dopuszczono do sytuacji nonsensownej i chyba też sprzecznej z duchem ustawy o zamówieniach publicznych, która opiera się na zasadzie wyboru najlepszej oferty, a tu wyboru nie było. Dziś widziałem w TVN24 wypowiedź przedstawiciela PKW, który stwierdził, że wybór nowego programu elektronicznego (na wybory prezydenckie) odbędzie się zgodnie z dotychczasowym trybem, bo prawo tak stanowi. Ów przedstawiciel jest trybikiem w machinie i jako trybik może tak rozumować, ale świadomi obywatele mogą rzecz widzieć inaczej: z perspektywy sensu działania owej machiny. Na następne wybory musimy mieć sprawny system elektroniczny i nie zadowala nas stwierdzenie, że jeśli znowu zgłosi się jeden oferent z kiepskim produktem, to nie ma sprawy, bo wszystko dokonało się zgodnie z prawem. Trzeba zmienić to prawo, albo reguły jego stosowania (jakaś rozumna lista wyjątków) - i tyle. Poziom B: rozumienia zasad głosowania przez wyborców. Liczba głosów nieważnych oddanych w tych wyborach (np. do małopolskiego sejmiku ok. 10 proc. i nie są to dane rekordowe w Polsce) jest niepokojąco duża. Biorąc pod uwagę to, że do wyborów poszedł mniej niż co drugi uprawniony, czyni to ostateczne wyniki jeszcze mniej reprezentatywnymi. Argument, że wybierają aktywni i rozumiejący ordynację ma ograniczona siłę oddziaływania. Tak rozumując, odpowiedzmy na pytanie, gdzie jest granica, poza którą demokratyczny mandat wybranych władz jest fikcją. Bo chyba taka granica istnieje, prawda? Czytam wyjaśnienia tej skali pomyłek. Wiele osób ponoć zrozumiało wezwanie "jeden krzyżyk na liście" w ten sposób, że na każdej liście kandydatów mogą wybrać jednego kandydata. To jest nonsens w systemie głosowania na listy, czyli takim, gdzie wybieramy najpierw pomiędzy konkurencyjnymi listami, a potem w ramach wybranej listy - pomiędzy konkurencyjnymi kandydatami. Jeśli to wyjaśnienie mechanizmu błędnego głosowania jest prawdziwe, to znaczy że poziom świadomości obywatelskiej jest w naszym pięknym kraju niski. I trzeba coś z tym zrobić. Uproszczenie systemu nie jest możliwe bez zmiany ordynacji wyborczej (do sejmików i rad powiatów). Taka zmiana jest możliwa, ale wymaga długiej publicznej debaty. Jeśli tego naprawdę chcemy, musimy tę debatę przeprowadzić w ciągu najbliższych miesięcy tak, żeby zdążyć przed wyborami parlamentarnymi. Poziom C: błędów w liczeniu głosów, które niekiedy wydają się zwykłymi fałszerstwami. Jeśli dostajemy bardzo dużo sygnałów o ewidentnych pomyłkach (jak w przypadku głosowania sióstr serafitek z Krakowa, które twierdzą, że oddano na jakiegoś kandydata co najmniej 8 głosów, a obwodowa komisja wyborcza wykazuje na jego koncie zero głosów), to powstaje pytanie, czy one wpłynęły na ostateczne wyniki. Czyli czy kandydaci ostatecznie wskazani jako zwycięzcy rzeczywiście byli zwycięzcami. W wypadkach wątpliwych potrzebne jest powtórne przeliczenie głosów. Na tym tle musimy widzieć głosy domagające się od władz państwowych radykalnych decyzji. Najdalej idącym postulatem jest żądanie powtórzenia wyborów. Wiadomo, że nie można tego zrobić automatycznie w skali całego kraju. Ale tu, gdzie do sądu wpłyną protesty i gdzie sąd okręgowy przyzna rację protestującym, wybory trzeba będzie powtórzyć. To jest proste, jak budowa cepa i całkowicie zgodne z duchem i literą kodeksu wyborczego. I naprawdę nie ma się co tak żołądkować, Pani Paradowsko! ("Sądziłam, że Leszek Miller nie należy do polityków, którzy kończą bez honoru" - mówiła red. Paradowska w TOK FM, komentując pomysł SLD, by powtórzyć wybory samorządowe.)