Jarosław Kaczyński ma trochę racji w krytyce amerykańskiej polityki rządu (czy raczej jej braku). Polska nie wie, czego w gruncie rzeczy mogłaby się od Amerykanów domagać, czy co im ze swej strony proponować. Chyba nie ma racji lider opozycji, gdy powiada, że jest to polityka pychy i tupetu, ale mniejsza z tym. Ważniejszy jest inny jego zarzut do polityki amerykańskiej Tuska/Sikorskiego, a mianowicie, że roztapia się ona w polityce unijnej, a przez to traci jakąkolwiek oryginalność i przestaje być dla Amerykanów interesująca. Nie zgadzam się z tym. To znaczy uważam, że chociaż polityka amerykańska rządu jest nijaka, to owa nijakość nie wynika z jej "unijności". To, co proponuje Jarosław Kaczyński (podmiotowa polityka zagraniczna, ale budowana w kontrze do Unii Europejskiej), byłoby możliwa w innej epoce, w okresie, gdy koncept "koncertu mocarstw" święcił swoje tryumfy. Dziś już nie ma do niego powrotu. Dla kraju o niezbyt wielkim potencjale (nie mówiąc już o tym, że kraju goniącego dopiero czołówkę) koncept Unii jest wielką szansą. Po pierwsze, to jest nasza jedyna droga do zdobycia jakiego takiego wpływu na świat, innej nie ma. Po drugie, nawet znacznie silniejsze od nas kraje Starego Kontynentu nie przebiją się do światowej polityki samopas - przebiją się tam tylko w zespole, jako Unia. Oczywiście, sprawa nie jest prosta. Jak wypracować jednolitą politykę zagraniczną 27 (a wkrótce więcej) państw Unii? Jak Polska ma zdobyć wpływ na tę potencjalną (bo to w istocie kwestia przyszłości) wspólną politykę? Nie ma tu prostych odpowiedzi i nie ma łatwego optymizmu, ale wydaje się, że inaczej państwa naszej części świata czeka powolny schyłek znaczenia w globalnej polityce. Dlatego warto iść tą drogą. Ambitna polityka zagraniczna Unii, współkreowana przez silną Polskę - oto wizja, która mogłaby być naszym celem na najbliższe dziesięciolecia. Ale nie będzie. Nie będzie, bo Platforma Obywatelska nie ma ikry, choć pewnie jej liderzy zgodziliby się z tym kierunkiem, jako pożądanym dla Polski. Nie będzie, bo Prawo i Sprawiedliwość tkwi myślowo na etapie zimnej wojny. Oczywiście, taka wizja wymaga aktywności już dzisiaj, a nie biernego oczekiwania na samospełnienie. Żeby do tego celu kiedyś dojść, trzeba już teraz zacząć marsz. My stoimy w miejscu. Polska abdykuje z tej ambicji, gdy nie ma zdania w najważniejszych kwestiach geopolityki: wolnościowych rewolt w północnej Afryce, konfliktu palestyńsko-izraelskiego, masowej imigracji z Afryki i z Azji do krajów Unii. Dobrze, że mamy jakiś pogląd na temat naszego bliskiego sąsiedztwa, ale to są akurat sprawy, które bardziej obchodzą Unię niż Amerykę, skoncentrowaną dzisiaj nie na relacjach transatlantyckich, lecz na transpacyficznych. Polska abdykuje z potencjalnej roli aktora sceny światowej - tutaj Kaczyński ma sporo racji. Ubodzy krewni tak mają. Roman Graczyk