Wymienia te decyzje. A następnie prosi komentatorów spraw kościelnych o niepodgrzewanie atmosfery: "Jeśli naprawdę zależy Wam na dobru o. Krzysztofa Mądela, to zróbcie wszystko, co możecie, by te decyzje przyjął, by się do nich zastosował i aby w ten sposób pozwolił sobie pomóc. Aby to nastąpiło, bardzo potrzeba mu wyciszenia, spokoju i skupienia, a nie medialnego zgiełku. Bardzo Was proszę o uszanowanie tej potrzeby!". Ciekawe, czy uszanują? Jeden już się wyrwał jak Filip z konopi na portalu natemat.pl pisząc, że prowincjał wysłał swojego podopiecznego na terapię "dlatego, że w młodości (o. Mądel - RG) był wykorzystywany seksualnie", podczas gdy w oświadczeniu nie ma na ten temat ani słowa. Ten sam autor twierdzi, że o. Mądel ma zakaz odprawiania mszy św., podczas, gdy w rzeczywistości chodzi tylko zakaz celebracji publicznych. Autor nazywa się Antoni Bohdanowicz i nie przynależy (na razie?) do dziennikarskiego Parnasu, więc szkodliwość jego wynurzeń jest niewielka. Będzie większa, gdy w tym duchu wypowiedzą się ci, którzy nadają ton. Pan Bogdanowicz połączył zalecenie terapii dla o. Mądela z faktem jego niegdysiejszego molestowania seksualnego. Być może agresywne zachowanie zakonnika w stosunku do jego współbrata było wynikiem tej starej rany w jego psychice, ale wydaje się (taki jest niewątpliwie akcent w enuncjacjach publicznych władz jezuickich), że większym problemem jest porywczość o. Mądela, która raz zakończyła się dramatycznym incydentem z użyciem przemocy. Z molestowaniem w tle czy bez, porywczość jako jego cecha charakteru, utrudnia normalną współpracę w ramach zgromadzenia. Obserwując aktywność o. Krzysztofa w Internecie, dochodzę do podobnych wniosków. Ten jezuita ma przede wszystkim problem sam ze sobą, przez co podnoszone przez niego kwestie (jak choćby problem molestowania seksualnego przez duchownych), same w sobie słuszne, zyskują dodatkowy i zupełnie niepotrzebny wymiar. Kiedy się jednak wysuwa na pierwszy plan molestowanie sprzed kilkudziesięciu lat, przykrywa się problem niepanowania zakonnika nad jego emocjami. Przykrywa się to, co ważniejsze, tym, co - w tym przypadku - mniej ważne. Mówiąc wprost: manipuluje się faktami. Podobnie z zakazem odprawiania mszy. Zakaz totalny byłby dla duchownego karą niezwykle dotkliwą (nie jestem pewien, czy władza kościelna może się do tego posunąć inaczej, niż suspendując kapłana). Ojciec Krzysztof Mądel został, owszem, ukarany ale tylko zakazem celebracji publicznych, podczas gdy może celebrować Eucharystię w jezuickich kaplicach zamkniętych (i - oczywiście - w swoim mieszkaniu). To zupełnie inny poziom kary. P. Bogdanowicz wprowadza więc czytelników w błąd. Czy robi to świadomie, nie wiem, ale efekt jest taki, że powstaje obraz Kościoła bezwzględnego (żeby nie powiedzieć mściwego) - obraz nieprawdziwy. P. Bogdanowicz jest młodym człowiekiem i być może napisał to, co napisał, przez brak dziennikarskiego doświadczenia. Ale stare dziennikarskie wygi dały się poznać w konflikcie o o. Mądela jako ci, którzy czyhają tylko na jego nieprzemyślane i znerwicowane reakcje. Widać gołym okiem, że człowiek jest wybitnie podatny na prowokacje. A mimo to stare dziennikarskie wygi nieustannie od kilku tygodni "podpuszczają go", prowokując jego coraz to nowe, mało przemyślane wypowiedzi, mimo ciążącego na nim zakazu wypowiedzi. Teraz bardzo niewiele trzeba, żeby znowu go "podpuścić", co będzie prawdopodobnie skutkować dla niego bardzo poważnymi konsekwencjami, być może wydaleniem ze zgromadzenia. Czy o to chodzi tym "przyjaciołom" jezuity? Co do mnie, mam wobec o. Krzysztofa dług wdzięczności. Kiedy dzisiejsi jego "przyjaciele" wylewali na mnie kubły gówna za moją książkę o "Tygodniku Powszechnym", on wspierał mnie dobrym słowem. Niniejszym publicznie Ojcu dziękuję. Zatem jeśli ze względu na ten dług wdzięczności mogę o coś Ojca prosić, to - błagam! - niech Ojciec nie słucha tych fałszywych przyjaciół. Terapia nie jest karą, jest szansą. Proszę z niej skorzystać. Roman Graczyk