W Libii, dużym kraju na południowym wybrzeżu Morza Śródziemnego, a więc stosunkowo blisko nas geograficznie - przede wszystkim - geopolitycznie, dzieją się rzeczy niebywale dramatyczne. Tymczasem dla naszych mediów to są sprawy drugorzędne. Ale i gorzej: to są sprawy drugorzędne dla nas - Polaków, niestety. Wczoraj jechałem pociągiem relacji Kraków-Warszawa i jeden ze współpasażerów w naszym przedziale wybierał się właśnie na wakacje do Tunezji. Słuchałem jednym uchem konwersacji w przedziale: była mowa o zaletach turystycznych tego kraju i innych tego rodzaju kwestiach praktycznych, ale nie padło ani słowo o naturze arabskich dyktatur, w których ostatnio doszło do rewolt. Ktoś powie, że konwersacja w moim przedziale mogła być najzupełniej niereprezentatywna w stosunku do ogólnych nastawień Polaków do tej sprawy. Mam jednak silne przekonanie, że było odwrotnie: była jak najbardziej reprezentatywna. Z tych dramatycznych wydarzeń w Tunezji, Egipcie, Libii, Bahrajnie czy Jemenie nas - Polaków obchodzą tylko trzy kwestie. Po pierwsze, cena benzyny w Polsce przy dystrybutorze; po drugie, możliwość dalszego (lub nie) opalania się w egipskich czy tunezyjskich kurortach; po trzecie, to na ile ewentualny napływ imigrantów z krajów Maghrebu i - poprzez zdestabilizowaną Libię - z krajów Czarnej Afryki obniży naszą stopę życiową. Mam wrażenie, że myśmy się jeszcze, mimo 20 lat niepodległości, nie wyzwolili z masowego infantylizmu, w jaki wtrącił nas komunizm. Wtedy Polska nie odgrywała żadnej roli w polityce światowej, bo była pod silną sowiecką dominacją i nawet jakakolwiek aspiracja do odgrywania takiej roli była - jakby z definicji - czymś podejrzanym, antysystemowym. Owszem, Polska nie jest dziś potęgą i nasz realny wpływ na politykę nie jest i nie może być wielki. No dobrze, ale teraz już wolno nam mieć i wyrażać poglądy, wolno naszym politykom budować z tych poglądów Polaków jakieś wizje polityczne angażujące Polskę i mające ambicje wpływania na politykę Unii Europejskiej. Rzecz w tym, że Polacy w istocie nie mają w tej materii żadnych poglądów. Sowiecka infantylizacja zrobiła swoje. Już nie ma imperium, które nam nie pozwalało choćby myśleć o naszej części odpowiedzialności za bieg spraw światowych, ale pozostało nam to, wpojone w tamtej epoce, przekonanie, że to nie nasza rzecz. To - myślimy - rzecz Amerykanów, może trochę Unii, ale na pewno nie nasza, bo "nasza chata z kraja". Są dwa dobre powody żeby nie myśleć kategorią "nasza chata z kraja". Po pierwsze, w Libii i gdzie indziej w świecie arabskim też mieszkają ludzie. Tacy jak my, to znaczy też mający prawo do godnego traktowania. Jeśli to kwestionujemy, to znaczy, że nasze częste aluzje do polskiej postawy "za wolność waszą i naszą" są pustym ględzeniem, nie ma w nim żadnej treści. Po drugie, jeśli byśmy brali serio naszą obecność w Unii, a nie tylko jako sposobność "zgarnięcia kasy z Brukseli", wiedzielibyśmy, że Libia, Egipt i Tunezja z nami - w sensie geopolitycznym - graniczą. Roman Graczyk