Owszem, w działaniach arcybiskupa Henryka Hosera wobec proboszcza z Jasienicy przejawia się niewątpliwie demonstracja siły, lecz na tym rzecz się nie kończy: biskup ma swoje racje. Ale nie jest też tak, jak piszą media konserwatywne, że ks. Lemański niszczy Kościół - i tyle. Owszem, swoim zachowaniem proboszcz daje się wykorzystywać przeciwko biskupowi, ale i to nie wyczerpuje problemu: ks. Lemański też ma swoje racje. Media postępowe traktują ten spór tak, jakby chodziło o kłótnię urzędnika z jego przełożonym w dowolnej świeckiej instytucji. Kościół jednak nie jest świecką instytucją i normalne praworządnościowe procedury nie mają tu zastosowania, a w każdym razie nie mają normalnego zastosowania. Kościół jest instytucją hierarchiczną, mocno niedemokratyczną, co świeckiemu umysłowi trudno jest uznać za normalne, bo świecki umysł abstrahuje od wymiaru nadprzyrodzonego. Za to wierzący katolik powie, że w Kościele objawia się Duch Święty, a to oznacza, że mimo wszelkich błędów (grzechów) jest on zasadniczo kierowany nie ludzką, lecz boską logiką. Stąd śluby posłuszeństwa, stąd hierarchiczne podporządkowanie i niemal całkowity brak mechanizmów podziału i równowagi władz - które to koncepty zadomowiły się w demokracji od kilku już wieków. Owszem, istnieje w Kościele pod tym względem pewna niespójność. Sobór Watykański II wprowadził doń trochę ducha demokratycznego, np. postulat podmiotowego traktowania świeckich. W prawie kanonicznym istnieją pewne odpowiedniki świeckich mechanizmów państwa prawa - np. prawo odwołania się od decyzji przełożonego do wyższej instancji, co obecnie próbuje wykorzystać ks. Lemański. Ale nie zmienia to ogólnej zasady, że władza w Kościele jest mniej (biskup) czy bardziej (papież) namiastką władzy boskiej. Tak więc wszelkie praworządnościowe deliberacje dokonują się tu w kontekście owej boskiej władzy, sprawowanej jak gdyby zastępczo przez ludzi. Zatem ks. Lemański miał prawo odwołać się od decyzji arcybiskupa Hosera o zakazie wypowiadania się w mediach - i skorzystał z tego prawa (teraz z kolei zapowiedział, że rozważa odwołanie się od decyzji o pozbawieniu go stanowiska proboszcza). Ma więc formalnie rację, gdy powiada, że dopóki nie zapadnie ostateczne rozstrzygnięcie, zakaz go nie obowiązuje, tyle że w Kościele nie ma takiego zwyczaju. Jest za to zwyczaj odwrotny: zakaz wchodzi w życie, a ksiądz obłożony nim może się odwołać, ale dopiero pozytywne rozpatrzenie jego odwołania, uchyla obowiązywanie zakazu. Ks. Lemański działa więc zgodnie z logiką demokracji, ale niezgodnie z logiką Kościoła, która jest z gruntu niedemokratyczna. Wierzący katolik tę niedemokratyczność rozumie i akceptuje, bo dla niego Kościół jest, niedoskonałą ale jednak, rzeczywistą namiastką boskiego porządku. Niewierzący dziennikarz mediów postępowych tego nie rozumie i nie akceptuje. Jego prawo, ale postępując tak nie jest w stanie opisać kościelnej rzeczywistości w jej pełni, opisuje ją z konieczności naskórkowo. Z kolei jednak media konserwatywne nie dostrzegają innego wymiaru tej sprawy: dobroczynnych skutków tej odrobiny demokratycznego obyczaju, który do Kościoła wszedł był wraz z Soborem, a który stanowi o jego - by tak rzec - ludzkim obliczu. W dobie demokratycznego obyczaju w jego otoczeniu, Kościół nie może całkowicie od niego abstrahować, inaczej będzie się stawał coraz bardziej wyobcowany i niezrozumiany przez współczesny świat. Nie mówię tu o przekazie wiary, bo ten z natury rzeczy jest niezrozumiały dla świeckiego rozumu i taki musi być. Mówię o mechanizmach wewnętrznych Kościoła instytucjonalnego, które mogą ludzi odstręczać, ale mogą też być wobec nich przyjazne. Ludziom zatroskanym o dobro Kościoła raczej - jak sądzę - powinno zależeć na tym drugim. Dawniej całowało się księdza w rękę (całkiem niedawno - biskupa), dzisiaj uchodzi to już za anachronizm - i słusznie. Za czasów Sapiehy czy Wyszyńskiego partnerski stosunek biskupa do swoich księży uchodziłby za niebezpieczne i rujnujące dla Kościoła nowinkarstwo, za Wojtyły już nie, tym bardziej dzisiaj - i drugie słusznie. Fakt, że ks. Lemański jest od kilku miesięcy pieszczoszkiem mediów antyklerykalnych. I fakt, że daje się im wykorzystywać. Ale to nie jest wystarczający powód, żeby uznać, że ks. Lemański nie ma w tym sporze w ogóle racji. Tu, gdzie jej nie ma, dzieje się tak nie dlatego, że go hołubi "Gazeta Wyborcza" czy "Polityka", lecz dlatego, że stanowisko proboszcza z Jasienicy jest błędne samo w sobie. Ks. Lemański wydał w miniony poniedziałek oświadczenie, wraz z kalendarium sporu ze swoim ordynariuszem. Napisał, że w styczniu 2010 r. podczas rozmowy "doszło do (...) niedopuszczalnego i skandalicznego zachowania Abp Hosera wobec mnie". A także, że to "co się wydarzyło podczas mojego spotkania z Abp. Hoserem, można by, czerpiąc z przypadku kardynała O'Briena, określić terminem - >>głęboko niestosowne zachowanie wobec księdza<<". Wszyscy wiedzą, że kardynał O’Brien molestował swoich księży seksualnie, ale ks. Lemański dopytywany o to, czy biskup go molestował, robi tajemnicze miny. Tak nie można. Albo było molestowanie seksualne i wtedy abp Hoser powinien stracić stanowisko i resztę życia spędzić w odosobnieniu, albo molestowania nie było i wtedy sprawy mają się radykalnie inaczej. Czy biskup nakrzyczał na swojego proboszcza? Czy go obraził? Czy go upokorzył? Czy zgoła nic takiego się nie wydarzyło w rzeczywistości? Nie wiemy, ale nasze od ściany do ściany idące domysły zbudowane są na strategii typu "wiem - nie powiem", której użył ks. Lemański. Ta strategia podważa jego wiarygodność. Przykład ten - obok innych - pokazuje, że ks. Lemański jest człowiekiem emocjonalnie niedojrzałym. Nie wiem, czy ordynariusz warszawsko-praski postąpił słusznie, odwołując proboszcza parafii Jasienica, ale wiem, że proboszcz jest emocjonalnie rozedrgany, a to jest przesłanka do odwołania delikwenta. Racje są więc podzielone. Biskup dobrze by zrobił, gdyby do swojego sposobu rządzenia wprowadził jakieś elementy dialogu i transparentności - bez tego będzie uchodził za jedynowładcę, co w XXI wieku, nawet w Kościele, nie robi dobrego wrażenia. Proboszcz dobrze by zrobił, gdyby zademonstrował w praktyce, że potrafi być posłuszny i przestał prowadzić medialną wojnę z biskupem. Roman Graczyk