Media ostatnio znęcają się nad ministrem rolnictwa, Markiem Sawickim, za to, że pozwolił kobietom zatrudnionym w Ministerstwie Rolnictwa w dniu wigilii Bożego Narodzenia zakończyć pracę kilka godzin wcześniej. Podniesiono larum, że to przejaw seksizmu, czyli dyskryminacji kobiet. Minister miał w ten sposób praktycznie zademonstrować swój stosunek do postulatu równouprawnienia płci. Zwalniając swoje urzędniczki w Wigilię do domu, miał tym samym powiedzieć: "kobiety do garów!". Ktoś zgryźliwie skomentował decyzję ministra słowami: "A może by tak ustanowić parytet dla mężczyzn w kuchni?!". Zapytajcie polskie kobiety, czy podobałby się im taki pomysł ich pracodawcy. 99 procent z nich odpowie z entuzjazmem, że tak. W Ministerstwie Rolnictwa - zakładam - może nieco mniej, powiedzmy 90 procent, bo zapewne pracuje tam większa liczba kobiet "wyzwolonych" niż przeciętnie w Polsce. Słowo "wyzwolonych" biorę w cudzysłów, bo to jest wyzwolenie w stylu naszych oszalałych feministek - do tego za chwilę wrócę. W każdym razie podstawowy fakt w tym sporze jest taki, że ogromna większość osób zainteresowanych podpisuje się pod decyzją Sawickiego obiema rękami, a protestują w ich imieniu ci, którzy nie mają pojęcia o prawdziwych problemach polskich kobiet. Zgoda, że feminizm w Polsce ma rację bytu. Podobnie jak ekologia, czy idea non violence. We wszystkich tych, niewątpliwie mniejszościowych jeszcze ideach, jest ziarno prawdy. Ale przekształcone w ideologie, absolutyzujące swoje racje, stają się karykaturą samych siebie. Podstawowa racja bytu polskiego feminizmu jest taka, że kobietom niewątpliwie jest u nas trudniej odnieść zawodowy sukces niż mężczyznom. Także w polityce. Wątpię, czy dobrą metodą jest parytet, ale feministki mają rację, gdy mówią, że przez 20 lat nie wymyślono nic lepszego. Zgoda: pewna liczba kobiet nie uczestniczy w polityce dlatego, że nie są mężczyznami. Dotąd się z feministkami zgadzam. Kiedy jednak zaczynają one głosić postulat równości płci w kształcie równościowej ideologii, ja z tego pociągu wysiadam. Niekiedy bowiem feministki ignorują te różnice między kobietami a mężczyznami, które nie polegają na dyskryminacji, tylko na rzeczywistej inności. Rozumiem je, kiedy domagają się, by kobieta po urodzeniu dziecka miała gwarancje powrotu na dawne stanowisko pracy. Nie rozumiem ich wtedy, gdy sam fakt rodzenia dzieci postrzegają jako przekleństwo kobiet, dyskryminację, z której kobiety, a szczególnie ciemnie polskie kobiety, trzeba wyzwolić. Oszalałe feministki walczą np. z wcześniejszymi emeryturami dla kobiet tak, jak sufrażystki walczyły o prawa wyborcze dla kobiet w XIX wieku. Tym paniom pomyliły się epoki. Jest otóż faktem, że większość kobiet około sześćdziesiątki chętnie poświęci część swojego czasu wolnego na opiekę nad wnukami. Rozumiem, że dla koryfeuszek wyzwolenia kobiet to jest coś, czego one nigdy w życiu by nie zrobiły. No dobrze, w wolnym kraju każdy żyje tak, jak lubi. Również oszalałe feministki, które robią wrażenie, jakby brzydziły się macierzyństwem, a status babci traktowały jako głęboko upokarzający. Ale jeśli "każdy" może wybrać styl życia, to dlaczego nie pozwolić na to większości polskich kobiet koło sześćdziesiątki, które nie wstydzą się statusu babci - owszem, są z niego w jakiś sposób dumne. I dlaczego nie uznać, że dla ogromnej większości polskich kobiet przygotowanie Wigilii jest rzeczą ważną? Że jest to sprawa, w którą one autentycznie chcą się zaangażować bez żadnego przymusu i przeprowadzić ją jak najlepiej? I że najzwyczajniej w świecie same kobiety uważają, że zrobią to lepiej niż ich mężczyźni. Przygotowanie Wigilii jest trochę jak czas klęski żywiołowej. Gdy jest powódź, na wały pobliskiej rzeki idą przeważnie mężczyźni i nie ma w tym żadnej dyskryminacji, tylko zdrowy rozsądek. Po prostu trzeba pewne rzeczy zrobić szybko i sprawnie. Tak na wałach, jak i w kuchni. Ogromna większość kobiet wie, że przed Wigilią lepiej kazać ich mężczyznom kupić choinkę czy wymyć samochód, niż wpuszczać ich do kuchni. Są faceci, którzy to potrafią - ale nieliczni. Podobnie jak są nieliczne kobiety, które dobrze się czują za kierownicą traktora. Naszym oszalałym feministkom dedykuję stalinowskie hasło: "kobiety na traktory!" Roman Graczyk