Na przełomie roku na Węgrzech uchwalono kilka ustaw, które jeszcze bardziej zaostrzyły kurs Orbana. Do jego restrykcyjnej polityki wobec mediów i wobec banku centralnego doszła jeszcze m. in. restrykcyjna polityka wobec wyznań religijnych. Wcześniej uchwalono nową konstytucję, która np. zmienia nazwę państwa z "Republika Węgier" na "Węgry", co - jak łatwo się domyślić - może mieć swoje konsekwencje. Jeśli bowiem odtąd suwerenem w państwie "Węgry" są "Węgrzy" rozsiani także po kilku sąsiednich państwach (głównie: Rumunia, Słowacja, Ukraina) to można zasadnie pytać, jak to się ma do suwerennych praw tychże sąsiednich państw do władzy nad ich obywatelami narodowości węgierskiej. Albo jest to tylko niczemu nie służąca demonstracja węgierskiej dumy narodowej - i wtedy rodzi się pytanie: po co to komu? Albo też ma to czemuś służyć - wtedy powstaje dużo poważniejsze pytanie: czemu? Takich pytań jest więcej. Czemu służy ograniczenie na Węgrzech wolności słowa? Ostatnio zapowiedziano nieprzedłużenie koncesji dla stacji radiowej "Klubradio", o którym "Le Monde" napisał: "ostatnie radio opozycyjne". Nawet jeśli jest w tym jakaś nieścisłość, pytanie o wolność słowa w tym sympatycznym skądinąd kraju jawi się jako pilne. Czemu służy ograniczenie niezależności sądu konstytucyjnego? A czemu niezależności banku centralnego? Trudno to wszystko zbyć wzruszeniem ramion. Rozumiem irytację Krzysztofa Szczerskiego, który na portalu wpolityce.pl przytacza słowa Waldemara Kuczyńskiego, że on (Kuczyński) wprawdzie nie zna się na sprawach węgierskich, ale skoro Orbana chwali PiS, to znaczy, że Orban jest anty-demokratą. To jest, oczywiście, przesłanka niewystarczająca. Ale byłby już może czas (bo pierwsze sygnały o ograniczaniu swobód obywatelskich na Węgrzech pochodzą sprzed roku), żeby zapytać, czy nie została tam jednak przekroczona jakaś bariera. Czy nie za dużo tego "porządkowania demokracji"? Prawicowi politycy i prawicowi publicyści biją na alarm, że na Węgry wywierany jest niedopuszczalny nacisk ze strony Unii Europejskiej. Przepraszam, ale Unia do czegoś ma w końcu służyć. Nawet ci, co odmawiają jej prawa do ujednolicania gospodarek krajów członkowskich zgadzają się, że Unia powinna być klubem dobrej konduity w zakresie praw człowieka. No i właśnie przyszedł moment, w którym klub chce pokazać, że nie jest fikcją, że traktuje prawa człowieka jako wspólny fundament 27 krajów, a nie fanaberię jej "twardego jądra". Też źle? Czy dlatego, że Kaczyński wezwał do tworzenia w Warszawie "drugiego Budapesztu"? Węgry zostały ostatnio potępione za ich antydemokratyczne poczynania także przez amerykańską sekretarz stanu. Skoro, Panowie, tak bardzo kochacie Amerykę za jej umiłowanie wolności, to może byście stąd wyciągnęli jakieś wnioski? Nie mam złudzeń co do manipulatorskich zdolności "Gazety Wyborczej" czy TVN. Widać to było jaskrawo 11 listopada i w dniach następnych. W kwestii węgierskiej przekazy tych mediów bagatelizują na przykład problem romski, powtarzając jak za panią matką za głównymi mediami liberalnymi na Zachodzie slogany o niezrozumiałej wrogości Węgrów do, Bogu ducha winnych, Romów. Ale każdy, kto się z problemem romskim zetknął, wie, że kłopot jest nie wydumany. I nie wynika wyłącznie z nacjonalizmu Węgrów, Słowaków, Polakow czy (jak rok temu po akcji Sarkozy'ego) Francuzów, ale też, czy w głównej mierze z totalnego nieprzystosowania kulturowego Romów do życia w społeczeństwie, w którym panują jakieś elementarne ramy porządku i wzajemności. Więc straszenie nacjonalizmem węgierskim bez wniknięcia w ten rzeczywisty problem jest liberalnym bla-bla, drugie jego imię to bezmyślność. Nie lekceważę więc roli tych mediów w obracaniu naszej świadomości na nice: od rozumu do propagandowych klisz. Ale nie zawsze i nie w każdej sprawie. Jeśli oba te media donoszą, że dziś w Krakowie wieje silny wiatr, to zanim je potępię za manipulację, sprawdzam. Sprawdziłem za oknem - wieje jak jasna cholera! Czy można byłoby to przyznać bez uszczerbku dla dumy własnej? A dalej, czy można byłoby zapytać, ile jest racji w alarmach przez nie wzniecanych w sprawie Węgier, zamiast po PiS-owsku zakładać, że z definicji racji jest zero. Dawniej się na coś takiego mówiło: dom wariatów. Teraz, w dobie poprawności politycznej, trzeba powiedzieć: dom zdrowych umysłowo inaczej. Czego jednak (mimo tejże poprawności) nikomu (i sobie) nie życzę. Roman Graczyk