We wrześniu tego roku Pan Prezydent wystąpił na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, a w tym wystąpieniu podkreślał, jak ważne jest respektowanie umów międzynarodowych, do czego - jak twierdził - Polska walnie się przyczynia. Otóż, Pan Prezydent wypowiadał te słowa wtedy, gdy Polska była już na cenzurowanym w Unii Europejskiej właśnie za nieprzestrzeganie unijnych traktatów - a te są przecież częścią prawa międzynarodowego. W miniony poniedziałek Andrzej Duda otwierał szczyt klimatyczny COP 24 w Katowicach. Stwierdził tam, że Polska skutecznie walczy z zanieczyszczeniem środowiska, i że Polska dalej będzie to czynić. Zarazem polski prezydent twardo bronił intensywnej eksploatacji węgla w Polsce i jego użytkowania, co - jak wiadomo - plasuje nas w rzędzie największych trucicieli powietrza w Europie. To nie jest tak, że stanowisko Pana Prezydenta nie ma żadnych podstaw - owszem ma, ale co zdumiewa, to ta metoda wywodu, w której zaprzecza się początkowej (i głównej) tezie. Bo przecież każdy rozgarnięty polityk zachodni, a nawet każdy rozgarnięty zachodni ekolog, rozumie, że sytuacja energetyczna Polski jest - pod względem dekarbonizacji - trudniejsza, niż przeciętnie bywa na Zachodzie. Każdy wie, że obecnie polska gospodarka oparta jest w większości na węglu i że zmiana tego stanu rzeczy wymaga czasu. No dobrze, to wiadomo i to powinno być wzięte pod uwagę przy planowaniu zmiany modelu polskiej energetyki. My tego nie możemy zmienić z roku na rok. Problem jest jednak taki, że my tego nie zamierzamy zmieniać tak długo, jak długo się da. To znaczy, że postępujemy dokładnie odwrotnie niż nasi partnerzy z Unii Europejskiej, którzy też mają swoje obiektywne przeszkody, ale rzeczywiście biorą się do roboty. Francja chce do roku 2050 całkowicie wyeliminować węgiel i to w sytuacji, gdy równocześnie zamierza do 2030 r. zmniejszyć udział energii nuklearnej w swoim miksie energetycznym do 50 proc. (obecnie 72). Inaczej mówiąc, Francja stawia sobie wyzwanie i je podejmuje. Owszem, potyka się, nie nadąża, ale generalnie idzie w tym kierunku. Podobnie Niemcy, podobnie inne kraje. Wszystkie one nie mówią: ponieważ to jest trudne, to my tego nie zrobimy. A Polska tak właśnie robi, mówi zaś raz tak, raz inaczej. Może dlatego, że w Polsce świadomość ekologiczna jest znacznie niższa niż na Zachodzie. Może dlatego, że w polskiej mentalności leży marudzenie na zły los, a wobec tego marudzenia wszystko, co przychodzi z Zachodu, najpierw traktujemy podejrzliwie, a potem (gdy się nam wytyka, że nie realizujemy przyjętych zobowiązań) sięgamy się do argumentu z wiekowych krzywd. Wy nam tu coś mówicie, że nasz węgiel truje, ale w Jałcie toście nas sprzedali... Zorganizowanie w Polsce, i to jeszcze w Katowicach, COP 24 było od początku czymś osobliwym, a jego inauguracja w dniu świętej Barbary jeszcze bardziej. Ale jeśli już żeśmy się tego podjęli, to trzeba było zrobić wysiłek, żeby się pokazać jako poważny partner w tym dziele, jakiemu COP 24 służy. A służy ono poprawie stanu ekologicznego naszej planety, a w dalszej perspektywie ograniczeniu ocieplenia klimatu. Jeśli uważamy - inaczej niż świat zachodni (zgoda, bez Donalda Trumpa) - że degradacja ekologiczna nie jest superważnym problemem, że ocieplenie klimatu nie ma związku z tą degradacją, to po prostu to powiedzmy. Inaczej powstaje wrażenie, że tylko robimy dobrą minę, a w rzeczywistości nie zgadzamy się ani z tą analizą, ani z tymi celami. Zaś przemówienie takie jak Andrzeja Dudy w Katowicach, tylko to wrażenie pogłębia. Roman Graczyk