Druga strona jest taka, że ECS działa w logice integralnej opozycji (nie lubię i nie używam słowa "totalna opozycja", bo nim prorządowi dziennikarze okładają opozycję za grzechy popełnione i niepopełnione). Gdańskie Centrum działa w logice polaryzacji nie tylko polityki (co jakoś zrozumiałe), ale i myślenia (co dla myślenia zabójcze). Rozumiem niezgodę na wprowadzenie do ECS-u wicedyrektora, który zapewne pełniłby tam rolę komisarza rządu. Ale nie rozumiem uporu z jakim ECS prezentuje wersję historii kulawej na jedną nogę. W gruncie rzeczy chodzi o Wałęsę. Jego tajna współpraca ze Służbą Bezpieczeństwa w latach 1970-1976 (formalnie), a 1970-1974 (faktycznie) została udowodniona ponad wszelką wątpliwość. Dla ludzi orientujących się w archiwaliach po SB stało się to definitywnie w roku 2008, po wydaniu książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" pióra Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka. Wcale nie była do tego potrzebna teczka "Bolka" z szafy Kiszczaka, jakkolwiek stanowi ona symboliczne domknięcie sporu. Kto tego nie uznaje, jest wyznawcą teorii płaskiej ziemi. Albo świadomie kłamie. Ale to - oczywiście - nie jest koniec "sprawy Wałęsy". Nigdy agentura nie określa do końca charakteru człowieka, nigdy biografia człowieka nie redukuje się do jego agentury. W przypadku Lecha Wałęsy ta nieredukowalność jest szczególnie wielka - z powodów oczywistych. Wałęsa był w młodości agentem SB i nie była to agentura powierzchowna, nazwałbym ją dość obrzydliwą (donoszenie na kolegów z pracy, pobieranie wynagrodzenia), a później odegrał historyczną rolę, jako przywódca "Solidarności" - ruchu, który najpierw (w 1980 r.) zmienił Polaków, a potem (w 1989 r.) zmienił Polskę. Paradoksy zdarzają się w historii. Aż takie paradoksy zdarzają się bardzo rzadko, ale to jest właśnie ten nader rzadki przypadek. Lech Wałęsa jest postacią epicką - jego życie jest materiałem na dobry film, ale żeby ten film był naprawdę dobry, nie mógłby się (jak znany obraz Wajdy) samocenzurować. Właśnie ten moralny rozziew między agenturą a przewodzeniem "Solidarności", stanowi o skali i charakterze postaci Lecha Wałęsa. Cóż, kiedy w atmosferze intelektualnej panującej w kraju nad Wisłą, ta rzecz nie może być spokojnie przyjęta do wiadomości. Jedni będą ręczyć za Wałęsę słowem honoru, nie zważając na to, że ich dawniejsze (a sfalsyfikowane) poręczenia już ten honor nadwątliły. Będą odwracać kota ogonem, nazywając donosicielami tych, którzy domagają się uznania prawdy, a byłemu donosicielowi będą wystawiać pomnik - i to pomnik bez najmniejszej skazy. Dla tych ludzi prawda o Wałęsie równa się zniszczeniu mitu założycielskiego polskiej demokracji, a więc w pewnym sensie - podważeniu moralnych podstaw współczesnej Polski. Ten rodzaj obłędu to histeria pomieszana z kłamstwem. Drudzy z kolei będą z agentury Wałęsy wywodzić tezę o jego integralnej nieprawości i o nieprawomocności jego historycznego tytułu. W tej optyce Wałęsa byłby zaledwie jakimś łże-przywódcą "Solidarności". Jego grzechy młodości czyniłyby wszystko dobre, co potem uczynił, skażonym, a więc jak gdyby nieważnym. To historiozofia, zgodnie z którą należałoby Wałęsę odpowiednio "pomniejszyć", a najlepiej w ogóle "wygumkować" z najnowszej historii. To rygoryzm moralny odrzucający chrześcijańską lekcję o człowieku jako o stworzeniu wprawdzie grzesznym, ale zdolnym do uznania swych grzechów i do naprawy. Ten rodzaj obłędu to histeria pomieszana z zemstą. Gdzie jest w tym wszystkim sam Lech Wałęsa? Przede wszystkim jest rekordzistą świata pod względem egocentryzmu i samouwielbienia. Pochlebia mu dyskurs tych pierwszych, bo oczami wyobraźni już się widzi na pomnikach, a swój pogrzeb - nie gdzie indziej jak na Wawelu. Jednak samozakłamanie, jakiemu Wałęsa oddaje się od 40 lat, daje argument do ręki wyznawcom poglądu o moralnej nienaprawialności człowieka. Nie ma nic bardziej fałszywego, ale - znowu paradoksalnie - Wałęsa przyczynia się do umacniania tego błędu myślenia. Słyszę dziś rano, że właśnie Wałęsa rozesłał pierwsze przedsądowe wezwania do przeprosin, dla osób, które w ostatnim czasie przypomniały jego agenturalny okres życia. Pierwsze, bo ponoć zamierza ich rozesłać 20. Nie wiem, jak to wpłynie na debatę, ale wiem, jak ma wpłynąć. Ma odebrać chęć do zabierania głosu, skoro grozi wyrok skazujący i grzywna 10 tys. zł - wprawdzie na WOŚP, co by mnie nie bolało, ale bolałoby moją kieszeń. Ma odstraszać i odstrasza. Bo właśnie tak to już działa od wielu lat w skali makro. Polska debata, a w jakiejś części także polska nauka historyczna, jest systematycznie cenzurowana. Polska debata i polska świadomość historyczna są więc zakładnikami dobrego samopoczucia Lecha Wałęsy. Kraj, którego obywatele na to pozwalają, jest ciężko chory.