Jedno zastrzeżenie: policja brytyjska wstrzymuje się na razie z podaniem danych personalnych napastnika. Wszelako wiadomo, że kierowca hyundai’a, który zaatakował przechodniów na Westminster Bridge, a potem zasztyletował policjanta przed wejściem do Parlamentu, nosił długą brodę i miał ogoloną głowę - co by wskazywało na jego ideową identyfikację z islamem; wyraźne są też podobieństwa do zamachów w Nicei (14 lipca 2016), w Berlinie (19 grudnia 2016) i na lotnisku Paris-Orly w miniony weekend (18 marca 2017) w zakresie metody ataku. Wszystkie cztery ataki łączy sposób - by się tak wyrazić - chałupniczy, który organizacja Państwa Islamskiego zaleca swoim zwolennikom w Europie od pewnego czasu. Odkąd panowanie Daesh nad konkretnym terytorium w Iraku i w Syrii kurczy się, preferowana jest przezeń właśnie metoda "chałupnicza", która pozwala właściwie każdemu, dostatecznie zdeterminowanemu zwolennikowi dżihadu, zaatakować w swoim otoczeniu (w wielkim mieście, jak Paryż czy Nicea, albo w miasteczku jak Saint-Ētienne-du- Rouvray, 26 lipca 2016), przy pomocy niemal dowolnych środków (wynajęta ciężarówka, jak w Nicei, zrabowana ciężarówka, jak w Berlinie, wynajęty samochód osobowy i nóż, jak wczoraj w Londynie). A, jak wiadomo, kadr Państwa Islamskiego w Europie nie brakuje, w szeregach wielomilionowej imigracji z krajów islamskich, osiadłej tam od kilku pokoleń, ale słabo (albo wcale) zintegrowanej z zachodnim stylem życia, z zachodnimi wartościami. Tu nawiązuję do wczorajszego tekstu mojego sąsiada w Interii, Grzegorza Jasińskiego, żeby powiedzieć dwie rzeczy. Moim zdaniem, Grzegorz Jasiński ma rację, gdy daje do zrozumienia, że z powodów demograficznych Europie grozi zwielokrotnienie tego typu ataków. Wydaje mi się to bardzo prawdopodobne. Skoro można uderzyć i zasiać strach w dowolnym europejskim mieście z osobna, to dlaczego nie dałoby się tego zrobić w sposób skoordynowany? Skoro reakcją na każdy zamach jest koncentracja wysiłków obronnych danego państwa na tym jednym zdarzeniu, dlaczegóżby nie przetestować zdolności jakiegoś państwa do reakcji na równoczesny atak w kilkunastu miejscach? A czemużby nie przetestować zdolności kilku naraz państw europejskich do reakcji na taki symultaniczny atak - łącznie w kilkudziesięciu miejscach? Moim zdaniem, chętnych do takiego przedsięwzięcia nie brakuje, zatem taka rzecz nas prawdopodobnie czeka. Jasiński nie stawia kropki nad "i", ale jest oczywiste, że taka perspektywa całkowicie niweczy marzenie o wielokulturowej Europie jako o ziemi pokojowego współżycia populacji wywodzących się różnych kręgów cywilizacyjnych. Co do mnie, uważam, że taka kwestia już teraz nad Europą Zachodnią wisi jak miecz Damoklesa, tylko liderzy polityczni i liderzy opinii (w większości) nie mają odwagi tego powiedzieć. Ale jest i drugi powód, dla którego muszę nawiązać do tekstu Kolegi Jasińskiego. Powiada on, mianowicie, że w obliczu tak fundamentalnego zagrożenia, jakim dla Unii Europejskiej jest terroryzm, trzeba porzucić drugorzędne spory w rodzinie. W tym kontekście daje przykład wdrożonej przeciwko Polsce procedury ochrony praworządności i przytacza słowa Fransa Timmermansa, który powiedział, że użycie art. 7 traktatu UE uważa za przeciwskuteczne. Jasiński zaś ma nadzieję, że cała procedura w ogóle zostanie zastopowana. Nie zgadzam się z tym fundamentalnie. Po pierwsze, Frans Timmermans zapowiadając, że nie zaproponuje użycia art. 7, równocześnie powiedział, że chce aby sprawą łamania przez polski rząd reguł praworządności zajęła się Rada Europejska (w składzie ministrów ds. europejskich). Jest to zrozumiałe, gdyż procedura z użyciem art. 7, która ewentualnie mogłaby skutkować sankcjami wobec Polski, wymaga jednomyślności, a to mogłoby być trudne do osiągnięcia. Czyli: procedura nie umarła i raczej nie umrze. Po drugie i ważniejsze, nie widzę najmniejszego powodu, żeby oceniać tę procedurą jako wymierzoną w Polskę rozumianą jako ogół jej mieszkańców. Oczywiście, mówimy "procedura wdrożona przeciwko" Polsce, bo używamy pewnego skrótu myślowego. Ale to polski rząd tak jawnie łamie zasady, na których Unia jest oparta. Nie łamie tych reguł ogół Polaków i bynajmniej większość Polaków nie sprzyja temu postępowaniu polskiego rządu. Jest prawdą, że ten rząd ma ciągle legitymację demokratyczną (wygrał wybory), ale gdyby w kampanii PiS zapowiedziało np. upartyjnienie Trybunału Konstytucyjnego, czy ten rząd byłby dziś u władzy? Tak więc jako obywatel państwa, którym obecnie rządzi partia Prawo i Sprawiedliwość, stwierdzam, że to Unia Europejska stoi na straży zasad (unijnych, ale i polskiej Konstytucji). I cieszę się, że rząd polski nie jest w tej dziedzinie całkowicie bezkarny. W tym kontekście wysuwanie przez propagandystów PiS-u przeciwko tym Polakom, którzy krytykują w tej kwestii obecny rząd, zarzutu braku patriotyzmu, jest tak niepoważne, że nie zasługuje na odpowiedź. Jak to się ma do wczorajszego zamachu w Londynie, do serii zamachów dżihadystowskich, które już były, i do tych, które niechybnie nadejdą? Trzeba tu postawić proste pytanie: jaki jest cel tych ataków? Otóż ich celem jest obalenie tych zasad, na których oparty jest zachodni ład ustrojowy. Do nich zalicza się między innymi zasada rządów prawa. Wszelkie satrapie kwestionują tę zasadę, bo ona ogranicza arbitralność władzy. Czy ktoś sobie wyobraża zasadę rządów prawa w Afganistanie pod rządami talibów, albo na terytorium opanowanym w przez Państwo Islamskie? Jeśli zatem Polska, wolą rządu PiS, wyłamuje się z klubu, gdzie rządy prawa są nadrzędną zasadą, to zarazem w pewnym stopniu rezygnuje z przynależności do Zachodu. Pod tym względem dżihadyści będą nas mniej nienawidzić. Ale jaka to pociecha?