Pierwsza i najważniejsza sprawa, znana już od dawna, to przywłaszczenie sobie przez Sejm tej kadencji prawa do wyboru dwóch dodatkowych sędziów Trybunału. Wedle dotychczas obowiązującej zasady temu Sejmowi przysługiwałoby prawo wyboru trzech sędziów, bo ich kadencja upływa przed końcem kadencji Sejmu. Kadencja dwóch kolejnych upływa w grudniu, więc o wyborze ich następców powinien zadecydować następny Sejm. Sama zasada, że aktualna większość sejmowa obsadza wakujące miejsca w Trybunale jest dyskusyjna, bo - jak by nie patrzeć - muszą to być nominacje w dużym stopniu motywowane politycznie, a nie merytorycznie. Ale gdyby trzymać się tej zasady literalnie, to przynajmniej byłby zapewniony pewien polityczny płodozmian: raz wybiera taka większość, raz inna, w efekcie skład Trybunału powinien być politycznie mieszany. Inaczej mówiąc, jest to taka konstrukcja, która nieco stępia dominację polityczną rządzącej koalicji. Przesłanką takiej konstrukcji jest przekonanie, że o ile rząd powinien mieć komfortową większość w domenie rządzenia, o tyle instytucje z zasady niezależne od rządu muszą mieć zagwarantowany skład osobowy bardziej pluralistyczny. To się jak dotąd udawało niezbyt dobrze, ze względu na zachłanność każdorazowej większości sejmowej, ale nie było najgorzej. Pewnym kagańcem jest długość kadencji sędziego Trybunału: aż 9 lat. To - zauważmy - więcej niż dwie kadencje Sejmu. Inaczej mówiąc, dwa kolejne Sejmy, w których większość miała koalicja PO-PSL nie były w stanie wymienić wszystkich sędziów. Rząd musiał koegzystować z Trybunałem, w którym część sędziów pochodziła jeszcze z nominacji poprzedniej większości, tej sprzed 2007 roku. Koalicja PO-PSL musiały ścierpieć ten dyskomfort do końca, ale za to - właśnie za pomocą głosowanej dziś ustawy - postanowiły nieco utrudnić życie nowej większości. Bowiem już na starcie nowa większość będzie pozbawiona prawa obsadzenia dwóch wakatów w Trybunale: 12 grudnia kończą się kadencje Teresy Liszcz i Zbigniewa Cieślaka, normalną koleją rzeczy te mandaty byłyby obsadzone przez nową większość, z dużym prawdopodobieństwem przez PiS, ale tak się nie stanie. Posłowie zagłosują dziś także za dwoma innymi przepisami, które również upolityczniają Trybunał. Pierwszy wycofuje się z pomysłu (był w projekcie prezydenckim), żeby kandydatów na sędziów Trybunału zgłaszały - oprócz posłów - także uniwersyteckie wydziały prawa, Sąd Najwyższy, Naczelny Sąd Administracyjny, Krajowa Rada Prokuratury i Krajowa Rada Sądownictwa. Utrzymany zostanie monopol posłów, co w oczywisty sposób zmniejsza szanse na przebicie się kandydatów niezależnych. Drugi wycofuje się z zakazu (także zawartego w projekcie prezydenckim) kandydowania parlamentarzystów i urzędników do Trybunału bezpośrednio po zakończeniu pracy w parlamencie czy w urzędzie. To także upolitycznia Trybunał. Pomysł 4-letniej karencji byłby to upolitycznienie nieco przytępiał, ale także z niego się wycofano. Co to wszystko znaczy? Partia, która weszła do polityki pod sztandarami praw obywateli i uczciwego państwa, w ostatnich miesiącach swoich rządów upartyjnia państwo dla zachowania swoich wpływów. Teraz najciekawsze pytanie brzmi: czy nowi zwycięzcy będą się zachowywać ciągle wedle tej logiki? Czy będą odbijać, to co im zabrano? Jeśli skupią się na tym, zamiast na poprawieniu ustroju takich instytucji jak Trybunał Konstytucyjny, nasze państwo jeszcze bardziej się pogrąży w partyjniactwie. Czy jest gdzieś kres tego szaleństwa? Roman Graczyk