Unia była mocno krytykowana za to, że nie zareagowała - jako organizacja - na pandemię koronawirusa. Ta krytyka była słuszna i niesłuszna zarazem. Była słuszna, bo taka wspólna reakcja rzeczywiście nie nastąpiła. Była niesłuszna, bo Unia nie ma takich kompetencji - nie może prowadzić, ponad rządami państw członkowskich (wymiar wspólnotowy), działań w zakresie polityki zdrowotnej. O ile więc nie można było od UE oczekiwać takich działań z automatu, o tyle nic nie stało na przeszkodzie, żeby 27 państw dogadało się w tej sprawie (wymiar międzyrządowy) i podjęło jakieś decyzje co do prowadzenia identycznych narodowych działań sanitarnych dla przeciwdziałania rozwojowi pandemii. Tak się nie stało i o tyle ówczesna krytyka Unii była uzasadniona. Co się nie stało w lutym/marcu, stało się poniekąd 21 lipca. Szefowie państw i rządów UE podjęli historyczną decyzję przeznaczenia 750 mld euro na walkę ze skutkami COVID-19. Jest to gigantyczna kwota równa ¾ budżetu unijnego na lata 2021-2027. Te pieniądze nie pochodzą - rzecz jasna - z budżetu UE, bo w tej skali byłoby to niemożliwe. Tych pieniędzy, ściśle rzecz biorąc, jeszcze nie ma. Mają zostać pożyczone na rynkach finansowych przez całą Unię. Jak i kiedy Unia (czyli także Polska) te pieniądze spłaci, nie wiadomo. Tak czy inaczej po raz pierwszy Unia podjęła decyzję o uwspólnotowieniu długów. I to jest najważniejszy punkt porozumienia z 21 lipca. Dotąd przez ponad dekadę trwały na ten temat dyskusje. Państwa, które (z powodu słabości swoich gospodarek) musiały na rynkach pożyczać drogo, parły do uwspólnotowienia długów. Te zaś, które (z powodu siły swoich gospodarek) mogły pożyczać tanio, nie chciały uwspólnotowienia. Kraje takie jak Grecja, Hiszpania, Włochy czy Francja domagały się zaciągania wspólnych pożyczek, bo wtedy oprocentowanie byłoby - dla nich - niższe. Kraje takie jak Holandia, Dania, Austria czy - uwaga! - Niemcy opierały się temu, bo w takim wypadku oprocentowanie byłoby - dla nich - wyższe. Kanclerz Angela Merkel przez wiele lat nie chciała się zgodzić na zaciąganie pożyczek przez całą Unię, argumentując, że reformy strukturalne są wszędzie możliwe do przeprowadzenia. Co Niemcy zrobiły na początku tego wieku, uzdrawiając swoją gospodarkę, mogą i powinny zrobić inne państwa, a wtedy gospodarka całej UE stanie na zdrowych podstawach - to był dogmat myślenia Niemiec o narodowej i unijnej gospodarce. Teraz, w obliczu bezprecedensowego kryzysu wywołanego przez pandemię, Niemcy ugięły się. Jakie to ma konsekwencje? Z jednej strony upada rygoryzm budżetowy, Unia na wielką skalę pożycza na koszt przyszłych pokoleń, bo takich pieniędzy nawet najzdrowsza gospodarka nie potrafi zwrócić w ciągu kilku lat. Z drugiej strony, tak wielka wspólna operacja finansowa buduje podstawy do większej integracji w ramach Unii. Jeśli bowiem wspólnie pożyczamy pieniądze (a pożyczamy tak na koszt solidnych gospodarek, w tym gospodarki niemieckiej), to następnie wspólnie oddajemy. Żeby zaś móc oddać, musimy bardziej zintegrować polityki narodowe 27 państw, w tym ich polityki gospodarcze. Tego wprost porozumienie z 21 lipca nie mówi, ale takie są jego konsekwencje. Także w tej sprawie Angela Merkel opierała się naciskom polityków federalistycznych (w ostatnich latach tendencje te uosabiał prezydent Francji Emmanuel Macron), ponieważ przedkładała interesy niemieckie we wschodniej Europie nad interesy europejskie. I w tym punkcie ugięła się, co może mieć dla nas - w perspektywie kilku, kilkunastu lat - niebagatelne konsekwencje. Polskie dyskusje w dniach, które nastąpiły po szczycie, skupiały się na tym, czy "nasze" 160 mld euro w ramach planu ratunkowego jest, czy też nie, uwarunkowane przestrzeganiem zasad rządów prawa. Opozycja twierdziła, że jest uwarunkowane, a rząd - że nie jest (nb. to zabawne, kiedy rząd dużego europejskiego kraju zapewnia swoich obywateli, że jest dobrze, bo można wziąć pieniądze europejskie i dalej np. podporządkowywać sądownictwo władzy wykonawczej). Stosowne ustępy porozumienia z 21 lipca są tak napisane, żeby obie strony polskiego sporu znalazły w nim argumenty dla swojej interpretacji. Na tym polega sztuka dyplomacji. Mniej zauważono w Polsce mechanizm zaproponowany przez premiera Holandii Marka Rutte, polegający na tym, że udzielane subwencje i pożyczki będą na bieżąco oceniane pod kątem racjonalności ich wykorzystania. Przewiduję, że tu - niezależnie od sprawy Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i podobnych - będzie sporo problemów. To wszystko pokazuje, że patrzymy na sprawy europejskie tak bardzo z naszego grajdołka. Problem polega na tym, że jeśli tendencja federalistyczna utrzyma się (a porozumienie z 21 lipca jest poważnym krokiem w tym kierunku), myślenie grajdołkowe przestanie wystarczać. Roman Graczyk