Nawiązuję w ten sposób do wczorajszego tekstu Grzegorza Jasińskiego polemizującego z moim artykułem sprzed dwóch tygodni. Nawiasem mówiąc, nie uznawałem za pewnik, że Mój Szanowny Środowy Kolega pisał swój tekst pod wpływem wypowiedzi Pana Prezydenta. Użyłem formuły: "rozumiem, że tekst Grzegorza Jasińskiego inspiruje się", co jest równoznaczne z: "przypuszczam, że", "jest wysoce prawdopodobne", nie jest zaś równoznaczne z: "jest pewne, że ". Ale to detal, przejdźmy do istotnej różnicy spojrzenia na Unię i na spór polsko-unijny pomiędzy Szanownym Kolegą Jasińskim, a niżej podpisanym. Pan Prezydent powiedział w Leżajsku: Uczynimy wszystko, żebyście państwo mieli przekonanie, kiedy będą się kończyły nasze kadencje, że zrobiono w tym czasie wiele rzeczy, że zrealizowano zobowiązania wyborcze, że ktoś wreszcie myślał o obywatelach, a nie tylko o swoich sprawach, czy jakiejś wyimaginowanej wspólnocie, z której dla nas niewiele wynika. Wspólnota jest dla nas potrzebna tutaj w Polsce. Nasza. Własna. Skupiona na naszych sprawach, bo one są dla nas najważniejsze. Kiedy one zostaną rozwiązane, będziemy się zajmowali sprawami europejskimi. A na razie niech nas zostawią w spokoju i pozwolą nam naprawić Polskę, bo to jest najważniejsze. Grzegorz Jasiński wykłada swoje rozumienie tych słów (zastrzegając się, że ta interpretacja nie musi być zbieżna z intencjami Pana Prezydenta). Po pierwsze, jego zdaniem sens sformułowania "wyimaginowana wspólnota" jest taki, że Unia nie jest dla nas prawdziwą wspólnotą, skoro zarówno PiS, jak i opozycja, redukują rozumienie UE do wymiaru korzyści finansowych. Moim zdaniem, to że PiS tak rozumie sens przynależności Polski do UE, to prawda, czy tak to też rozumie opozycja, nie wiem, chociaż to - również - nie jest moja bajka. Wiem za to, że ja to rozumiem zupełnie inaczej. Opozycja (PO i Nowoczesna, żeby już pozostać przy tych dwóch jej filarach tak, jak to nakreślił Grzegorz Jasiński) ma swoje za uszami, każda jej składowa trochę co innego, ale żadna nie wzbudza mojego entuzjazmu. Nie marzę o restauracji porządku sprzed 2015 r. i mój (głęboki przecież) sprzeciw wobec rządów PiS nie polega na haśle, "żeby było tak, jak było". Co do spraw europejskich, to oceniam podejście PiS-owskie jako eurofobiczne, zaś podejście PO i Nowoczesnej jako eurosceptyczne. Na polskiej scenie politycznej nie ma partii, z której programem w tej materii mógłbym się utożsamić. Opozycja (tu, z natury rzeczy,: PO) miała swój czas, kiedy mogła głębiej zintegrować Polskę z Unią, ale tego z kunktatorstwa nie zrobiła. Ja zaś uważam, że w wielostronnym (gospodarczym; standardów cywilizacyjnych, w tym kultury prawnej; bezpieczeństwa) interesie Polski leży jej jak najgłębsze zintegrowanie z Zachodem, czyli - z powodu położenia na mapie - przede wszystkim z Europą Zachodnią ergo z Unią. Grzegorz Jasiński twierdzi, po drugie, że stara Unia nie traktuje nas równoprawnie, poucza nas, zaś nie godzi się przyjmować krytyki pod swoim adresem etc. Myślę o tym inaczej. Zawsze jest tak, gdy ktoś nowy wchodzi do klubu, to starzy mówią mu: słuchaj, u nas są takie i takie obyczaje, takie i takie niepisane zasady, jeśli chcesz w pełni wejść i być uznany za swojego, postępuj wedle tych reguł. Owszem, może się zdarzyć, że napomnienia starych pod adresem prowadzenia się nowych przybierają formę nieakceptowalną, jak słynne chiracowskie "nie skorzystali z okazji, by siedzieć cicho" (nb. było to przed naszą akcesją do UE i dotyczyło spraw euro-atlantyckich, nie unijnych). Kiedy jednak napomnienia dotyczą tego, że w klubie trzeba się zachowywać tak, jak to określają warunki wstępu do klubu, to nie ma o czym dyskutować. Nie masz fraka - nie wchodzisz na wieczorny bankiet, koniec dyskusji. Unia teraz istotnie poucza nas co do tego, że rada sądownicza (u nas KRS) nie może być pasem transmisyjnym partii rządzącej do sądów - i ma tu 100 procent racji. Poucza nas, dalej, Unia, że reguła nieusuwalności sędziów określona w Konstytucji nie może być zmieniona ustawą zwykłą, pod pretekstem zmiany wielu emerytalnego, i to w taki sposób, że - znowu - partia rządząca obsadza Sąd Najwyższy swoimi nominatami - i tu też ma Unia 100 procent racji. Nie ma co powoływać się na własną godność i równouprawnienie, gdy się nie ubrało fraka na bankiet. Wiedzieliśmy wcześniej, że frak będzie wymagany, nie udawajmy teraz, że nasz wyświechtany garniturek jest - ze względu na jakieś wyższe racje - frakiem. Twierdzi Grzegorz Jasiński, po trzecie, że Unia nie ma (jak rozumiem chodzi, od strony formalnej, o traktaty europejskie) fundamentu chrześcijańskiego, a powinna go mieć. Że nie ma, to prawda, batalia o takie określenie dziedzictwa Unii została przegrana. Ale została przegrana już w 2003 r. w debacie o konstytucji europejskiej (która nie weszła w życie, a jej prawnym surogatem jest traktat lizboński), a więc jeszcze przed akcesją Polski do UE. Zatem wchodziliśmy do UE, która - po debacie - świadomie zrezygnowała z takiego określenia swoich żywych tradycji. No więc jak? Wprawdzie wchodziliśmy do Unii nie uznającej chrześcijańskiego fundamentu aksjologicznego, ale w duchu uważaliśmy, że wchodzimy do Unii, którą trzeba ewangelizować, i że my tego dokonamy, łamiąc unijne wartości? Nie tak pojmuję misję chrześcijaństwa i chrześcijan w laickim świecie - ale to odrębny temat. Tu ważne jest co innego: twierdzenie, że obecny spór Unii z Polską, to próba narzucenia chrześcijańskiej Polsce nie-chrześcijańskich, zachodnich rozwiązań, jest obrazą rozumu. Niezależność organu nadzorującego sądownictwo od większości parlamentarnej to standard zachodniej kultury prawnej; niezależność sędziów od tejże większości to taki sam standard. Nie jest on anty-chrześcijański, podobnie jak uregulowania, które w tej materii forsuje obecnie PiS, nie są chrześcijańskie. Jedno do drugiego ma się nijak. Trzeba po prostu przyznać, że nie mamy fraka, a nie uprawiać ekwilibrystykę, że brak fraka jest wyrazem naszego przywiązania do chrześcijaństwa. A jeszcze lepiej byłoby po prostu, ubrać frak. Spór Polski z Unią nie jest akademicki. Jeśli polski rząd nie wycofa się z tych quasi-reform, które Unia słusznie piętnuje, będzie to oznaczało dalszy regres wolności w Polsce. Nie pierwszy, od początku rządów tej partii. Mam wrażenie, że w sporze z Szanownym Środowym Kolegą nasze oceny są po trosze funkcją tego, jak oceniamy i rządy PiS-i, i rządy poprzedniej ekipy. Tak, jak napisałem wyżej, nie chcę restauracji porządku sprzed 2015 r. Nie chcę, bo widzę w nim wiele niesprawiedliwości. Ale - na litość boską! - nie da się, zachowując chłodny dystans, powiedzieć, że dzisiejsza skłamana do bólu telewizja narodowa (d. publiczna) jest odbiciem skłamanej telewizji publicznej sprzed 2015 r. Nie da się, zachowując chłodny dystans, powiedzieć, że upartyjnienie wymiaru sprawiedliwości, jakie szykuje PiS (dopiero szykuje, dyspozycyjni sędziowie wejdą do sądów całą ławą, ale to jeszcze trochę potrwa) jest tylko odbiciem dysfunkcjonalności sądownictwa sprzed 2015. Każda władza arbitralna, instalując swoje rządy powołuje się na jakieś prawdziwe dysfunkcjonalności poprzedniego okresu, odpowiednio je wyolbrzymiając. Trzeba jednak widzieć, co jest istotą nowego systemu. Czy naprawa tych dysfunkcjonalności, czy jednak coś innego? Otóż, jest nią, w Polsce AD 2018, arbitralność władzy. Mam wrażenie, że Mój Szanowny Kolega tego nie dostrzega. Roman Graczyk