Jeśli nam jednak odmówią, to będziemy gardłować, że Unia jest ponadnarodowym molochem lekceważącym Polskę. Tak rozumują zwolennicy PiS. Albo: chcemy, żeby Sikorski został Wysokim Przedstawicielem, bo go lubimy. Ale obawiamy się, że jak już nim zostanie, będzie spętany licznymi ograniczeniami. A jak nam odmówią, to będziemy gardłować, jak wyżej. Tak rozumują zwolennicy PO.Jedni i drudzy chcieliby niemożliwego: pogodzenia suwerennej polityki państw narodowych i silnej pozycji w Unii Wysokiego Komisarza, o ile zostałby nim Polak (a jeszcze lepiej: Polak z partii, której sprzyjamy). Można by jednak zapytać: chcielibyście tego samego, gdyby został nim Niemiec? Problem z tym urzędem jest taki, że dotyczy on dziedziny najmniej poddającej się procesowi integracji, jaką jest polityka zagraniczna. W tym wypadku zagraniczna wobec wszystkich 28 państw członkowskich. Żeby coś takiego było możliwe, wymagałoby to wytworzenia się wspólnej europejskiej tożsamości do tego stopnia, że Finowie mieliby poczucie tego samego interesu politycznego w stosunku do Mali, jakie mają Francuzi; Hiszpanie z kolei mieliby poczucie tego samego interesu politycznego w stosunku do Ukrainy, jakie mają Polacy. Trudne? Ekstremalnie trudne, żeby nie powiedzieć: niemożliwe. Widać stąd jasno, że wytworzenie się takie wspólnej tożsamości europejskiej zajmie wiele dziesięcioleci, o ile w ogóle kiedykolwiek się zmaterializuje. Z tej racji polityk pełniący tę funkcję zawsze będzie raczej rzecznikiem jakiegoś, z trudem wypracowanego, kompromisu pomiędzy interesami 28 państw członkowskich, niż kreatorem tej polityki. Unia – owszem – prowadzi wspólną politykę sensu stricto, ale tylko w nielicznych dziedzinach (np. cła na granicach zewnętrznych, rolnictwo, rybołówstwo), w innych prowadzi politykę częściowo wspólną, częściowo rozłączną (np. ochrona środowiska), a w niektórych (jak polityka zagraniczna) zaledwie usiłuje koordynować swoje oddzielne polityki. I takim zaledwie koordynatorem jest Wysoki Przedstawiciel, którego - nie wiedzieć czemu - niektórzy dziennikarze nazywają europejskim ministrem spraw zagranicznych. Nie ma w Unii takiego stanowiska do wzięcia. Dobrze byłoby o tym pamiętać, nim się będziemy martwić lub cieszyć (zależnie od sympatii politycznych), że Sikorski go nie dostał. Roman Graczyk