Teoretycznie możliwe są trzy scenariusze: pozostawienie uroczystości, jak pierwotnie planowano, w Gdańsku; przeniesienie ich gdzie indziej (np. do Krakowa); albo ich zwyczajne anulowanie. To ostatnie wydaje się mało prawdopodobne, realnie pozostaje więc alternatywa: świętować w Gdańsku albo uciec z Gdańska przed związkowcami, którzy na 4 czerwca zapowiadają tam swoją demonstrację. Obchody 4 czerwca przeniesione do Krakowa. Zobacz! Uważam, że każde przeniesienie tych obchodów gdziekolwiek poza Gdańsk będzie rejteradą rządu, czymś tak egzotycznym jak kojarzenie gdańszczanina Donalda Tuska z Krakowem. W tym sensie piszę o "ucieczce Tuska do Krakowa", mając na myśli każdą postać tej rejterady. Bo przecież nie byłoby obalenia komunizmu (symbolizowanego tutaj przez wybory kontraktowe), gdyby nie "Solidarność", a ta narodziła się bezsprzecznie w Stoczni Gdańskiej. Zrywanie tego symbolicznego związku i próba uszykowania ad hoc innej legendy, choćby tak nobliwej jak z Wawelem, emblematem niegdysiejszej polskiej potęgi, w tle wydają się niepoważne. Nie opisywałbym jednak problemu, gdzie i jak świętować rocznicę 4 czerwca 1989 roku, w kategoriach estetycznych: z jednej strony ludzie, którzy na święto przywdziewają ciemny garnitur albo wieczorową suknię, z drugiej prostacy, którzy za nic mając narodowe świętości, palą opony i rzucają kamieniami. Palenie opon i rzucanie kamieniami, owszem, jest nie tylko niesympatyczne, ale i sprzeczne z prawem i powinna się tym zająć policja. Ale też jest dla mnie czymś odrażającym wzgardliwe lekceważenie problemów ludzi, którzy stracili swój warsztat pracy i stoją w obliczu materialnej katastrofy - swojej i własnej rodziny. To typowa wzgarda sytych i bezpiecznych wobec głodnych i zagrożonych. Protesty stoczniowców w dniu rocznicy są dla rządu pewnym kłopotem, ale one pokazują też pewną prawdę o naszym kraju, dopełniają obrazu naszej wolnej Polski. Odzyskaliśmy bowiem wolność, ale zbudowaliśmy państwo, które z tysiącznych powodów nie wzbudza szacunku swoich obywateli, choćby tylko dlatego, że nie daje milionom ludzi poczucia ekonomicznego bezpieczeństwa. Inteligenci, którzy pod tym względem mają się lepiej od zwalnianych z pracy stoczniowców, mogliby to zauważyć. Paplanie o psuciu "naszego święta" wystawia im jak najgorsze świadectwo. Moja rada dla premiera jest prosta: twardo oświadczyć, że rząd nie cofnie się przed siłą, a zarazem "zaprosić (to drugie powtarzam za Ludwikiem Dornem z wczorajszej "Kropki nad i") przedstawicieli stoczniowców do zabrania głosu podczas oficjalnych uroczystości". Dorn ma rację mówiąc, że ludzie, których się z uwagą wysłuchuje, raczej nie są skłonni do palenia opon. Naturalnie na takie dictum cały legion naszych estetów z urzędu oburzy się: jak to, barbarzyńcy w salonie?! Mamy demokrację, proszę państwa. I to demokrację wywalczoną z walnym udziałem tych barbarzyńców. Roman Graczyk