Nikt by przecież nie przewidział, jakiego figla splecie nam los na 25-lecie chwalebnych wydarzeń późnej wiosny 1989 roku (piszę "chwalebnych" bez przekąsu, uważałem zawsze i do dzisiaj uważam te wydarzenia za ważny krok do wolności).I nikt, zresztą, rzeczywiście nie przewidział ani tego, że wkrótce przed rocznicą 4 Czerwca umrze generał Jaruzelski, ani tego, że wkrótce po rocznicowych obchodach światło dzienne ujrzą nagrania rozmów polityków PO. Oba te nieprzewidziane wydarzenia zburzyły święto. Mam do tego święta w zasadzie stosunek pozytywny, ale zarazem nie mam do losu pretensji o jego zakłócenie. Paradoks? Chętnie go wyjaśnię.Obchodzenie 4 czerwca rocznicy 4 Czerwca ma, moim zdaniem, sens o tyle, o ile się uzna, że tego dnia Roku Pańskiego 1989 r. przemówił solidarnościowy lud. Przemówił wrzucając kartkę wyborczą do urny tak, że mocno zmodyfikował ustalenia poczynione przed kontraktowymi wyborami pomiędzy solidarnościowym przywództwem a przywództwem PZPR. Jeśli tak to widzieć, to w konsekwencji trzeba pojmować sens świętowania tej rocznicy jako nie tylko święto ówczesnego solidarnościowego przywództwa, dogadanego z przywództwem PZPR, ale i święto solidarnościowego ludu, który na to dogadanie się spoglądał krzywym okiem i chętnie by komunę od razu, wtedy w czerwcu 1989 r., przegnał na cztery wiatry. Jako nasze wspólne święto. I teraz, problem z tymi obchodami pod rządem Platformy Obywatelskiej i prezydenta Komorowskiego polegał właśnie na tym, że dzisiejsza władza, która jakoś tam jest dziedziczką ówczesnej elity "Solidarności" (jakoś tam, bo nie dosłownie, zważywszy chociażby ówczesną niezgodę Bronisława Komorowskiego na ten deal z komunistami) co innego głosiła, a co innego przez kształt tych obchodów rzeczywiście (politycznie) robiła. Władza mówiła ludowi: świętujcie razem z nami, to nasze wspólne święto. Ale windując w tych obchodach tak wysoko Wałęsę, nie zapraszając zaś np. Gwiazdy czy Morawieckiego, w rzeczywistości wykluczała z tego święta tych, którzy mieli wtedy (w 1989 r.), albo mają teraz inny pogląd na sens owego deal’u z komunistami. Inaczej mówiąc, władza postąpiłaby uczciwie, gdyby poprzez te obchody wyraźnie zaznaczyła, że pomimo tej - niekiedy fundamentalnej - różnicy dzisiejsza Polska jest wspólna. Tego zabrakło w obchodach i trudno mieć o to pretensję do prezydenta Obamy, który z zewnątrz oczywiście widzi rok 1989 poprzez osobę Wałęsy, a nie poprzez konflikt Wałęsa - Morawiecki. Można jednak taką obiekcje zgłosić pod adresem prezydenta Komorowskiego. To wszystko przeszłoby jednak w miarę gładko, gdyby nie ta okoliczność, że Opatrzność chyba niezbyt lubi interweniować w nasze kłótnie i zostawia wolną rękę przypadkowi. A ten, nie wiedzieć czemu, zrządził, że generał Jaruzelski umarł akurat kilka dni przed 4 czerwca, zaś afera taśmowa wybuchła akurat kilkanaście dni po 4 czerwca. Te dwa wybryki przypadku zepsuły święto. Zepsuły je władzy , bo pokazały - nader dobitnie, niestety - racje "solidarnościowego" ludu w tym sporze. Można mieć pełnię chrześcijańskiego przebaczenia dla generała Jaruzelskiego (niech mu ziemia lekką będzie), a zarazem uważać państwową celebrę w czasie jego pogrzebu za coś wysoce niestosownego. W kontekście rządowej gadaniny o święcie 4 Czerwca jako święcie wszystkich Polaków ta decyzja (bo jednak zapadła decyzja o takim charakterze pogrzebu Generała) obnaża coś, czego inaczej nie da się nazwać jak słowem "kłamstwo". No bo jeśli 4 czerwca był dniem wyzwolenia, to z jakiej - przepraszam - niewoli? Z niewoli krasnoludków, czy może jednak systemu, którego zwornikiem był wtedy generał Jaruzelski? No więc jedno z dwojga: albo mamy się cieszyć, żeśmy się wtedy od tego systemu uwolnili, ale w takim razie nie róbmy państwowego pogrzebu Jaruzelskiemu; albo mamy czcić zasługi generała Jaruzelskiego, ale wtedy święto 4 czerwca jako rocznica zerwania z komunizmem nie ma sensu. Dwa w jednym to jest nonsens. Podobnie z taśmami. Wprawdzie nie należy przesadzać ze znaczeniem tych knajpianych wynurzeń, ale z pewnością to co z nich wynika, to elitaryzm owej elity, która żyje w swoim świecie, odgrodzona od ludu w salonikach dla specjalnych gości, płacąc służbowymi kartami za kolację tyle, ile niejeden dawny działacz "Solidarności" ma na miesięczne utrzymanie. To są jednak dwa różne światy. W tym kontekście widać, że zabiegi wobec wspólnego świętowania 4 czerwca podszyte były fałszem. Zdecydowanie Opatrzność nie czuwała w ostatnich tygodniach nad dobrostanem rządu i Pana Prezydenta. Może trzeba się bardziej starać? Roman Graczyk