Jedni zacierają ręce, mówiąc: "Wreszcie ktoś powiedział głośno prawdę o Jaruzelskim!". Inni załamują ręce, mówiąc: "Film jest jednostronny jak komunistyczna politgramota". Nie wchodzę w to. Myślę, że sama dyskusja, o ile nie przybiera postaci okładania się cepami, już jest pewną wartością. Zmartwił mnie pewien ton w tej dyskusji, a właściwie tylko pewien akcent, który pojawił się w wypowiedzi cenionego przeze mnie historyka, profesora Marcina Kuli, o tym filmie. Na marginesie: prof. Kula jest właśnie zwolennikiem tezy, że film przypomina komunistyczną politgramotę - nic mi do tego. Każde dzieło i każdy twórca jest krytykowalny, dopiero instytucja "świętych krów" (a takie u nas istnieją) naprawdę niszczy debatę. Zmartwiło mnie w wypowiedzi prof. Kuli co innego, oto stosowny fragment: "Osoby występujące w filmie są dobrane jednostronnie. Jest jeden wyjątek - i szkoda, że jest - Andrzej Paczkowski. Pod wszystkim, co akurat on mówi, mógłbym się oczywiście podpisać, ale żal mi, że swoją obecnością legitymizował przedsięwzięcie" ("Generał", Gazeta Wyborcza, 3 lutego 2010). Z tego wynika, że choć profesor gani jednostronność filmu, to byłoby lepiej, gdyby film był jeszcze bardziej jednostronny. No bo gdyby nie obecność Andrzeja Paczkowskiego, obraz generała Jaruzelskiego byłby jeszcze bardziej krytyczny. I to by było lepsze. Czyli film gorszy byłby w pewien sposób lepszy. W jaki to sposób? Ano w taki, że wtedy wszystko byłoby jasne: tu ludzie umiarkowani i światli - tam oszołomy i nieuki. A tu przychodzi taki Paczkowski i wszystko psuje! Straszne, prawda? Parę lat temu hitem w pewnych kręgach intelektualnych była wypowiedź pewnej Krakowskiej Ważnej Osoby (nie mylić z Ważną Osobą z Krakowa, czyli Wandą Półtawską): "Krasnodębski? Takich, jak on, się nie czyta". Otóż Krakowskiej Ważnej Osobie zadano podczas dyskusji pytanie, co myśli o jakiejś książce czy artykule Zdzisława Krasnodębskiego, zaś odpowiedź była taka, jak wyżej przytoczyłem. Tu dodam - pro domo sua - że sam się w tamtych czasach ostro spierałem z Krasnodębskim. Nadal zresztą uważam, że polski profesor z Bremy raczej się myli w diagnozie polskiej rzeczywistości. Ale stawia ważne pytania, więc świadome niezauważanie go jest unikaniem tych ważnych pytań. Otóż Marcin Kula, którego - jak powiadam - cenię i szanuję, robi coś podobnego: dezawuując film Brauna i Kaczmarka, nie musi odpowiadać na pytania, które oni stawiają. A Paczkowski mu w tym przeszkadza. Dla zwolenników debaty pojmowanej jak wojna warownych obozów tacy jak Paczkowski to problem. To ten jeden element, który nie pozwala ułożyć takiej układanki, z którą wszyscy słusznie myślący się zgadzają. Miało być tak przyjemnie, wszyscy ludzie słusznie myślący mieli się kolejny raz utwierdzić w słuszności swoich słusznych myśli, a tu masz babo placek (czyli Paczkowskiego). Co do mnie, uważam odwrotnie: trzeba rozmawiać, nie wolno zamykać się w ciepełku tak samo myślących. Roman Graczyk