Dawniej, a więc w sytuacji przebywania poza zasięgiem monopolu Telewizji Polskiej SA, oglądając jej produkcje, miałem zawsze dwie dodatkowe możliwości: przełączyć (w sensie: na kanał telewizji nie-narodowej, polskiej czy zagranicznej), albo wyłączyć. Teraz pozostała mi już tylko jedna dodatkowa opcja: wyłączyć. Czyli tak jak za PRL-u, kiedy popularny dowcip podpowiadał, co zrobić, gdy nas Telewizja (wtedy w formule Komitetu do Spraw Radia i Telewizji) zirytuje do granic wytrzymałości. Ta podpowiedź brzmiała: wyszukaj na obudowie telewizora przycisk zasilania, po czym naciśnij go, a poczujesz dużą ulgę. Tak mniej więcej dzisiaj czuję się oglądając produkcje firmy zarządzanej przez Pana Jacka Kurskiego, a obsługującej bez żenady interesy polityczne Pana Jarosława Kaczyńskiego i jego partii. Wtedy, przed 1989 r., Telewizja też obsługiwała interesy polityczne jednej partii: była nią wówczas Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Partia nie ta sama - co oczywiste - i Polska nie ta sama - co równie oczywiste - a jednak podobieństw między tymi dwiema telewizjami de facto partyjnymi jest wiele. Ten sam zanik granicy między informacją a komentarzem, ta sama gorliwość w przypominaniu wszelkich słabości opozycji, a zarazem tuszowaniu wszelkich błędów władzy, ten sam złośliwy ton w odniesieniu do tej pierwszej i ten sam namaszczony ton radosnej pewności informowania o jedynie słusznych decyzjach w odniesieniu do tej drugiej. Telewizja tego typu jest bez wątpienia telewizją misyjną. Jej misja polega na tym, żeby zohydzić widzom tych, którzy się władzy sprzeciwiają. A żeby zohydzić, trzeba nie tylko wykazać, że oni nie mają racji, trzeba jeszcze odebrać im ich dotychczasowy status i w ten sposób jak gdyby zdegradować ich. Przykłady? Opozycja (PO, PSL, Nowoczesna) nie zasługuje na miano opozycji, ponieważ sprzeciwia się programowi uczynienia silną polskiej armii, ergo opozycja Schetyny, Kosiniaka-Kamysza i Petru to siły niepatriotyczne - oświadcza 14 sierpnia w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. Na te słowa, które w normalnych mediach musiałyby zostać zakwestionowane, minister musiałby się z nich wytłumaczyć, dziennikarz milczy, co najwyżej można po jego minie domyślać się (lub nie) pewnego zakłopotania. Dzień wcześniej, 13 sierpnia dochodzi w studio TVP Info do kłótni Tomasza Sakiewicza z posłanką do Parlamentu Europejskiego Różą Thun. Dziennikarz zarzuca posłance, że w sporze o reparacje wojenne reprezentuje ona interesy Niemiec, na co ta żąda natychmiastowych przeprosin, a nie uzyskawszy ich opuszcza studio. Nazajutrz Wiadomości TVP1 urządzają zajadłą nagonkę na posłankę Platformy Obywatelskiej - inaczej, zachowując miarę rzeczy, nie sposób nazwać materiału Wiadomości na temat tego, co wydarzyło się poprzedniego wieczora w bratnim kanale. Niczego tu Róży Thun nie oszczędzono, wyzyskując dla prop-agitki nawet jej życie prywatne (w osobie męża, który szczęśliwym trafem dla partyjnych naganiaczy przebranych za dziennikarzy jest Niemcem i arystokratą - co za gratka!). Nie mam specjalnej sympatii dla pozycji, jaką na polskiej scenie politycznej przybrała Pani Róża Thun. Ale - pytam - co musiałaby zrobić posłanka PO, żeby zasłużyć na takie traktowanie? Już odpowiadam: nic, literalnie nic takiego traktowania ludzi nie uzasadnia, nawet najcięższe zbrodnie nie pozwalają odbierać ludziom ich godności. Tym bardziej nie pozwala na to polityczna różnica zdań. Prawo i Sprawiedliwość zmierza do zbudowania innej Polski, niż ta którą znaliśmy do 2015 r. Nie twierdzę, że tamta Polska nie miała wad. Ale wyolbrzymiając te wady PiS buduje tu system, w którym wspieranie rządzącej partii przydaje człowiekowi jakiegoś wyższego statusu, zaś niesprzyjanie jej degraduje do niższego statusu. W ten sposób, kto jest w opozycji może usłyszeć z ust wysokich przedstawicieli państwa, że nie zasługuje na prawa przynależne opozycji (bowiem w istocie nie jest opozycją), a nawet, że nie zasługuje na prawa przysługujące Polakom (bowiem w istocie nie jest Polakiem). Następnym krokiem powinno być wyciągnięcie prawnych konsekwencji z tych, ogłaszanych tak ex cathedra - stwierdzeń. Nie chcę tu definiować w kilku zdaniach doktryny politycznej, na której budowany jest ów nowy ustrój. Z pewnością można jednak powiedzieć, że jest to ustrój o silnych znamionach władzy arbitralnej. To władza decyduje, kto jest opozycją, a komu ten status należy odebrać, władza decyduje nawet, kto jest Polakiem, a kto nim nie jest. Stary ustrój miał wady. Jeżeli jednak uznamy, że te wady uzasadniają taką przebudowę, która wprowadzi takąż właśnie arbitralność, to znaczy, że nie umiemy odróżnić spraw ważniejszych od mniej ważnych. A wtedy dobrowolnie szykujemy sobie sznur, na którym nas powieszą. Roman Graczyk