Skoro nic nie jest przesądzone, to Polska, wraz z kilkoma innymi krajami, które mają nieszczęście leżeć blisko Rosji, a w przeszłości poznały na własnym karku twardość rosyjskiego/sowieckiego knuta, powinna wyraźnie powiedzieć swoim partnerom, że najwyższy czas zrzucić łuski z oczu i zobaczyć, czym naprawdę jest ten kraj: inną cywilizacją, która rozumie tylko język faktów dokonanych, a w ostateczności język siły. Oczywiście, deklaracje i dokumenty NATO-owskie to zapisany papier. Ale one tworzą doktrynę, a doktryna prowadzi do takiej lub innej polityki. Polska powinna się dzisiaj najzupełniej pryncypialnie sprzeciwić traktowaniu porozumienia NATO - Rosja z 1997 roku jako podstawy wzajemnych stosunków, bo tak ten dokument jest oficjalnie ciągle traktowany przez NATO. Taka postawa to odwrotność - ale też chora - postawy Rosji, która wysyła na Ukrainę ciężki sprzęt bojowy i regularne jednostki wojskowe (bez dystynkcji), a twierdzi, że nie jest stroną konfliktu. NATO zaś zostało przez Rosję cynicznie oszukane, a twierdzi, że nadal można z tym krajem utrzymywać dobrosąsiedzkie stosunki. Jedno i drugie jest hipokryzją, tyle że Rosja uprawia hipokryzję bandyty, a NATO - hipokryzję pożytecznego idioty. Byłoby dobrze, gdyby ze strony polskiego prezydenta padła w pierwszym dniu szczytu w Newport jednoznaczna deklaracja, że Polska oczekuje nazywania rzeczy po imieniu. To na początek, ale trzeba też zadbać o to, żeby w Newport zapadły konkretne decyzje natury wojskowej, a nie wyrazy oburzenia. Powinniśmy jasno stwierdzić, że oczekujemy zainstalowania w szybkim czasie poważnych - nie symbolicznych - sił NATO-owskich w Polsce i innych krajach wschodniej flanki. Że oczekujemy wsparcia Ukrainy nie tylko danymi wywiadowczymi, ale sprzętem wojskowym. Rozsądna wydaje się propozycja ogłoszona przez analityków z PISM-u (http://www.pism.pl/files/?id_plik=18065) wysłania na Ukrainę, na tereny jeszcze nie zajęte przez separatystów/Rosjan międzynarodowej misji stabilizacyjnej. Putinowska agresja na Ukrainę to test na to, czy skończył się już rosyjski dyktat wymuszający istnienie de facto dwóch kategorii członków Sojuszu: tych, których bezpieczeństwo jest gwarantowane naprawdę, i tych, których bezpieczeństwo jest jedynie deklarowane. Jeśli dzisiaj nie postawimy tego jako sprawy absolutnie priorytetowej, weryfikującej wiarygodność Sojuszu, to za kilka lat możemy znaleźć się sami wobec rosyjskich tanków. Jest szansa, że w Newport podjęte zostaną decyzje godne wyzwań, przed jakimi stanął Zachód. Polska może się do tego przyczynić. Ale - jak zawsze - jest też możliwość, że skończy się na niby-decyzjach. Roman Graczyk